Z ogromnym zainteresowaniem przeczytałem artykuł Pani Joanny Lebiedź z 25 sierpnia 2021 roku zatytułowany „Duże ryzyko, duża nagroda", traktujący o rynku pośredników w obrocie nieruchomościami. Artykuł ten stanowić miał w założeniu autorki – jak rozumiem – polemikę z projektem posła Pawła Poncyljusza dotyczącym „regulacji" wysokości wynagrodzeń pośredników.
Jak najdalszy jestem od wypowiadania się „za" pomysłem pana posła, albowiem stoję na stanowisku, że to rynek winien regulować te kwestie i nie nawykłem zaglądać komukolwiek do kieszeni, jeśli swoją pracę wykonuje rzetelnie i uczciwie. Nie mogę jednak przejść obojętnie obok wielu stwierdzeń pani Joanny Lebiedź odnoszących się do mojej grupy zawodowej, to jest notariuszy. Abstrahuję już nawet od wadliwości terminologii jaką posługuje się autorka, opisując zakres czynności notarialnych (np. umowa kupna/sprzedaży), bo wskazuje to tylko na bardzo powierzchowną znajomość zagadnienia.
W systemie polskiego prawa cywilnego nie ma „umowy kupna/sprzedaży", jest umowa „sprzedaży" określona dyspozycją art. 535 kodeksu cywilnego, a fakt iż stronami tej umowy jest sprzedający i kupujący wpływu na terminologię nie ma. Autorka jako profesjonalistka w zakresie obrotu nieruchomościami wiedzę taką winna posiadać, jak mniemam.
Jak zawsze również bardzo uderzającym przy czytaniu opinii o pracy notariusza, jest używanie stwierdzenia, że praca notariusza „sprowadza się do sporządzenia (zazwyczaj wedle już posiadanych draftów) kilkustronicowej umowy".
Oczywiście, bardzo wiele umów jest podobnych, opierających się na wspólnej konstrukcji czy rozwiązaniach. Ale czy taka okoliczność ma mieć wpływ na deprecjację zawodu notariusza? Przecież ten notariusz z Google tych „draftów" nie ściągnął ani żaden pośrednik mu ich nie dostarczył, bo też ich nie przygotował (a nawet jeśli pośrednik jest w posiadaniu takich projektów umów, to autorka również doskonale o tym wie, że pozyskał je właśnie od notariusza, a nie sam stworzył).