Gdy pod koniec ubiegłego roku nikt już nie miał wątpliwości, że zastój na rynku nieruchomości potrwa dłużej, pytaliśmy pośredników, deweloperów i bankowców, kiedy sytuacja się poprawi. Wielu twierdziło, że ożywienie przyjdzie wraz z początkiem wiosny.

Tak samo starali się odczarować rzeczywistość jeszcze na początku tego roku, mimo iż statystyki sprzedażowe z rynku pierwotnego były bezlitosne: w czwartym kwartale 2008 r. deweloperzy sprzedali na największym i najlepiej dotąd prosperującym rynku warszawskim zaledwie 700 mieszkań, podczas gdy w całym 2007 r. – 16 tys. lokali – podawał redNet.

Czy dane za pierwszy kwartał br. będą lepsze? Analitycy szacują, że w głównych miastach w kraju jest do kupienia około 40 tysięcy nowych mieszkań. W samej stolicy – 13 tysięcy lokali, podczas gdy rok temu o tej porze w ofercie deweloperów było 10 tys. lokali. Podaż więc urosła, podczas gdy popyt znacznie spadł.

Zdaniem deweloperów i pośredników chętnych na mieszkania nie brakuje. Po dramatycznym styczniu (pustka w biurach sprzedaży) w lutym potencjalni kupujący zaczęli pytać o oferty. To już coś, choć ciągle za mało, by przetrwać. Cały czas barierą pozostają wysokie jak na nasze zarobki ceny mieszkań (za przeciętną płacę można u nas kupić 0,7 mkw. – więcej o tym w tekście [link=http://www.rp.pl/artykul/273616.html]"Dobrze, że kryzys przyszedł do nas teraz, a nie za kilka lat..."[/link]) i bardzo drogie kredyty.

Co będzie dalej? Podobno ożywienie w branży przyjdzie... jesienią. Chciałabym w to wierzyć.