[b]Rz: Od setek lat obowiązuje zasada, że właścicielem budynku jest właściciel gruntu. Pan jest współautorem projektu, który wywraca tę zasadę do góry nogami.[/b]
[b]Mirosław Gdesz:[/b] Nikt nie chce niczego wywracać. Projekt Ministerstwa Infrastruktury, którego jestem współautorem, wprowadza jedynie wyjątek od tej zasady. To nie będzie regulacja dla Kowalskiego, który sprzeda Malinowskiemu prawo do zabudowania przestrzeni nad gruntem, a sam pozostanie jego właścicielem. To rozwiązania przewidziane dla dużych miast polskich. W ich centrach jest wiele pustych działek, których nie można zabudować, ponieważ pod powierzchnią znajdują się tunele, tory, parkingi itd.
Nieruchomości te mają superlokalizację, ale co z tego, skoro nic tam nie można praktycznie postawić, a jeżeli już dochodzi do realizacji inwestycji, to dlatego, że prawnicy stosują różnego typu protezy.
Takim klasycznym już przykładem jest hotel Marriott na warszawskim lotnisku Okęcie. Nie ma praktycznie kontaktu z gruntem, stoi bowiem na płycie parkingu. Prawnicy bardzo się nagimnastykowali, by uporządkować jego sytuację prawną. Przepisy pozwalają przecież ustanowić odrębną własność, dopiero gdy zostanie określony udział w gruncie. Jak to zrobić, kiedy bezpośredniej styczności z nim nie ma? Inny przykład to budynek Sądu Najwyższego. Jego łącznik przechodzi nad ulicą i jest w związku z tym traktowany jako zlokalizowany w pasie drogowym. Problem z zabudową przestrzeni wystąpił także podczas projektowania otoczenia dworców kolejowych w Krakowie i Warszawie.
Takich problemów by nie było, gdyby udało się w przepisach oderwać własność pewnych kategorii obiektów budowlanych od gruntu.