Na Kole za 50-metrowe mieszkanie spółdzielca płacił do tej pory 166 zł, a po podwyżce zapłaci rocznie 2,5 tys. zł. Podobna jest skala podwyżek opłat za użytkowanie wieczyste w większości spółdzielni w stolicy – mówiła Barbara Różewska z Konfederacji Warszawskiej skupiającej spółdzielnie mieszkaniowe. Wczoraj na specjalnie zwołanej sesji Rady Warszawy zarząd miasta miał tłumaczyć się nawet z 1000-krotnych podwyżek.
– Podwyżki to skutek wieloletnich zaniedbań. Są takie rejony [link=http://www.zyciewarszawy.pl]na Woli[/link], gdzie ostatnia regulacja opłat była 12 lat temu. A ceny gruntu i mieszkań przecież wzrosły – próbował tłumaczyć wiceprezydent Andrzej Jakubiak.
Dodawał też tonem wykładowcy, który rozsierdził przybyłych mieszkańców, że opłaty ustala rzeczoznawca, a nie miasto. Próbował też przekonywać o możliwościach odwoływania się od podwyżek do SKO i do sądu. Ale już przy próbie udowodnienia, że wycofanie się z podwyżek spowodowałoby brak pieniędzy na kulturę czy służbę zdrowia w mieście, mieszkańcy nie wytrzymali. Zaczęli tupać, gwizdać, krzyczeć.
– Te podwyżki to jakby miesięczny wzrost czynszu o 300 zł. Jak emeryt ma to płacić? – padały pytania zdesperowanych starszych ludzi. – A my nie potrzebujemy wykładu, tylko pytamy, czy miasto wie, w jakim stopniu te skądinąd zgodne z prawem podwyżki dotykają mieszkańców – wtórowali radni. – Zwłaszcza że dla miasta to raptem kilkanaście milionów więcej w budżecie. Za to nie zbuduje się metra ani obwodnicy. A dla ludzi to ma znaczenie fundamentalne.
Suchej nitki nie zostawili na władzach miasta przedstawiciele spółdzielni mieszkaniowych.