Według Łukasza Madeja, prezesa ProDevelopment, dziś mamy do czynienia z rekordową podażą domów. – Deweloperzy i małe firmy budowlane oferują ponad tysiąc budynków na najdalszych i bliższych przedmieściach Warszawy – podaje Łukasz Madej.
Taką sytuację tłumaczy faktem, że o wiele łatwiej zostać deweloperem na rynku domów niż osiedli wielorodzinnych. – Za 1 – 2 mln zł można rozpocząć budowę rzędu szeregówek, a potem sukcesywnie uruchamiać budowę kolejnych – tłumaczy Łukasz Madej. – Przy projekcie wielorodzinnym deweloper ponosi większe ryzyko, a dzielenie inwestycji na etapy nie może być tak płynne. Nie można wybudować np. dwóch z czterech pięter.
Aleksander Skirmuntt, członek zarządu firmy Emmerson, potwierdza: na rynku jest duża nadpodaż domów, zarówno tych w budowie, jak i tych już wykończonych. Dodaje, że to rosnące w latach 2005 – 2008 ceny mieszkań doprowadziły do sytuacji, w której to deweloperzy zwrócili się w stronę segmentu domów. – Mówiono, że skoro stumetrowe mieszkanie na Ursynowie kosztuje nawet 1 mln zł, to za tyle można kupić dom z działką – przypomina Aleksander Skirmuntt.
Wielu deweloperów zaczęło więc kupować grunty pod duże osiedla jednorodzinne. Nie liczono się m.in. z kryzysem i powiązanym z nim spadkiem cen mieszkań. Ostatecznie spadać zaczęły także ceny domów.
– To bardzo korzystna sytuacja dla klientów. Wygląda na to, że część deweloperów, szczególnie tych większych, chce wrócić tylko do projektów mieszkaniowych. Będą się więc pozbywać osiedli domów, chcąc jak najszybciej przerzucić odmrożone pieniądze na rynek mieszkań, gdzie zaczyna się większy ruch – prognozuje Aleksander Skirmuntt.