Mieszkaniec podwarszawskiej gminy podzielił na własny użytek nieruchomość na dwie działki. Gmina zatrudniła rzeczoznawcę majątkowego, a ten wyliczył, ile kosztuje na rynku działka o takiej powierzchni. Następnie wójt zażądał od niego opłaty adiacenckiej w wysokości 30 proc. wzrostu wartości gruntu. Wyszło 2,5 tys. zł.
– Jaki wzrost wartości? – dziwi się właściciel działki. – Przecież nie chcę jej sprzedać. Nie planuję też żadnych inwestycji. Podzieliłem tylko na własne potrzeby, a stan prawny nieruchomości jest dalej taki sam, ponieważ dwie działki jako jedna nieruchomość figurują w tej samej księdze wieczystej – wyjaśnia.
– Gminy szukają wszędzie pieniędzy, dlatego na siłę chcą udowodnić wzrost wartości nieruchomości po podziale i naliczyć opłatę adiacencką
– uważa Wojciech Nurek, rzeczoznawca majątkowy z Kancelarii Real--Experts. – Trudno zaś oczekiwać od rzeczoznawcy, że przygotuje operat, z którego będzie wynikało, iż nieruchomość nie zyskała na wartości. Jeżeli bowiem dostaje od gminy zlecenie na wycenę tysiąca nieruchomości, to zrobi wszystko, by udowodnić, że do tego wzrostu doszło – twierdzi Nurek. I wyjaśnia, że gdyby miasto wydało środki na tysiąc wycen, z których wynikałoby, że działki są tyle samo warte po podziale, co przed podziałem, to taki rzeczoznawca nie dostałby już żadnych zleceń.
– Opłata adiacencka ma sens, kiedy wzrasta wartość nieruchomości w wyniku budowy drogi, wodociągu czy kanalizacji. W razie podziału już tak nie jest – twierdzi Bogdan Dąbrowski, radca prawny z Urzędu Miasta w Poznaniu.