Klienci takich firm mogą być za kilka miesięcy w opałach, jeśli spółki nie sprzedadzą wystarczającej liczby mieszkań, aby dokończyć osiedla.
Czytelniczka z Warszawy znalazła lokal dla siebie u dewelopera. Firma ma pozwolenie na budowę wydane jesienią 2013 roku. Konstrukcja wyszła z ziemi. Lokum ma być ukończone w trzecim kwartale 2015 roku. Czytelniczka dostała umowę od dewelopera, w której jest zapis, że firma nie podlega reżimowi ustawy – nie oferuje w związku z tym rachunku powierniczego – bo sprzedaż mieszkań rozpoczęła przed wejściem w życie jej przepisów.
Brzmi to co najmniej dziwnie. Inwestycja jest całkiem nowa, nie jest kolejnym etapem dużego przedsięwzięcia. A deweloper twierdzi, że sprzedawał w niej lokale przed 29 kwietnia 2012 r., czyli zanim weszła w życie ustawa deweloperska (a przecież pozwolenie dostał półtora roku później). Co oferował wtedy klientom? Obrazek w katalogu? Czy miał już wtedy projekt budowlany? Naprawdę liczył, że to wiarygodna oferta, bez pozwolenia na budowę?
Co ryzykuje czytelniczka? Jeśli wpłaci pieniądze na budowę mieszkania, które powstaje na osiedlu finansowanym z wpłat przyszłych właścicieli (tak twierdzi deweloper, chwaląc się, że nie ma kredytu obciążającego hipotekę), ryzykuje, że w pewnym momencie budowa stanie, gdy zabraknie chętnych na lokale. Może się tak zdarzyć, bo konkurencja na rynku jest duża, firm i promocji nie brakuje. Żadna okazja cenowa nie jest warta takiego ryzyka.