Uwielbiają zimno, brak tlenu, i ciemności. Kryją się pod antarktycznym lodowcem Taylora, w jednym z najbardziej niegościnnych miejsc, jakie można sobie wyobrazić. Prastare bakterie, które właśnie odkryto, zadziwiły naukowców. Opis badań publikuje pismo „Science”.
– To tak, jakby odnaleźć las, którego nikt nie widział od 1,5 mln lat – mówi dr Ann Pearson z Harvard University. – Tamtejsze gatunki są podobne do współczesnych organizmów, ale na tyle inne, by przeżyć w nieprzyjaznym środowisku.
Badania wykazały, że odkryte bakterie (głównie z gatunku Thiomicrospira arctica) żywią się wypłukiwanymi ze skał związkami żelaza oraz siarki. Znaną powszechnie fotosyntezę zastąpiły niewymagającą słońca chemosyntezą. Pozwala ona zająć obszary skrajnie nieprzystępne, pod warunkiem że oferują siarkę, żelazo czy metan.
Skąd bakterie wzięły się 400 m pod lodem? Badacze sądzą, że przed 1,5 mln lat żyły w morzu, ale rosnący lodowiec uwięził je w solankowym basenie, oddzielając od oceanu. Otaczająca je woda o temperaturze -10 st. C nie zamarzła tylko dzięki temu, że jest trzy-, czterokrotnie bardziej zasolona niż morze.
Z morskimi kuzynami ekstremalnych bakterii po raz pierwszy zetknął się dr Robert Ballard, badacz oceanów i późniejszy odkrywca „Titanica”, kiedy w 1979 roku odnalazł źródła hydrotermalne na dnie Pacyfiku. Temperatura u ich wylotów osiągała 400 st. C, a woda nie wrzała dzięki ogromnemu ciśnieniu. U podstawy kominów, przy 80 st. C, kwitło życie. Uwagę przyciągały zwłaszcza rurkoczułkowce, zwierzęta obywające się bez światła i tlenu. Podstawą ich egzystencji była energia uzyskiwana od żywiących się siarką bakterii.