Klucz do rozwikłania tajemnicy zniknięcia roślinożernych wielkich ssaków przyniosły ich odchody, a ściślej zarodniki grzybów, które w nich żyły. Naukowcy amerykańscy znaleźli je w warstwach pozostałości organicznych w okolicy Jeziora Applemana w Indianie i w innych miejscach w stanie Nowy Jork. Wyniki swych badań opisali w dzisiejszym wydaniu „Science”.
15 tys. lat temu, pod koniec epoki lodowcowej, zamieszkujące północną Amerykę wielkie ssaki – mamuty, mastodonty, wielbłądy, konie, olbrzymie bobry – zaczęły wymierać. Przed zagładą bogactwo gatunków było porównywalne do ikony bioróżnorodności: doliny Serengeti w Afryce. W obu przypadkach mnogość gatunków wielkich roślinożerców była możliwa dzięki bogactwu roślin, szczególnie drzew liściastych.
– Nasza praca jest ważna, bo w najbardziej oczywisty sposób wskazuje, że wielkie wymieranie powodowało zmiany w dawnym systemie klimatycznym – powiedział prof. John W. Williams, geograf z University of Wisconsin.
– Dane, jakie uzyskaliśmy, wskazują na to, że wymieranie wielkich ssaków to nie był żaden nagły blitzkrieg – wybicie zwierząt przez ludzi, ani nagła utrata środowiska – powiedziała Jacquelyn Gill, członkini zespołu badawczego.
Ludzie kultury Clovis, podejrzewani dotychczas o wytępienie wielkich amerykańskich zwierząt roślinożernych i wywoływanie masowych pożarów, pojawili się później w miejscach, skąd pochodzi materiał badawczy.