Miłość to jednak choroba

Poraża głównie młodych, choć czasem też seniorów. Atakuje układ krążenia, hormonalny i nerwowy. Przenosi się częściej między osobnikami przeciwnej płci, ale i to nie jest regułą

Publikacja: 18.02.2012 00:01

Miłość to jednak choroba

Foto: copyright PhotoXpress.com

Tekst ukazał się w tygodniku „Przekrój"

Helen Fisher, antropolog biologiczny z Rutgers University, od lat bez emocji sprawdza, czym różni się praca mózgu osoby zakochanej od zupełnie zdrowej i „normalnej". Co to znaczy, że sprawdza „bez emocji"? Oto próbka jej artykułu: „Aby zbadać konstelację korelacji nerwowych związanych z miłością romantyczną, Fisher, Aron, Brown i współpracownicy zrekrutowali 10 kobiet i 7 mężczyzn, którzy byli silnie zakochani. Zakres ich wieku wynosił 18–26 lat (średnia = 20,6; mediana = 21), deklarowana długość „czasu zakochania" wynosiła 1–17 miesięcy (średnia = 7,4; mediana = 7). Każdy uczestnik został poddany ustnemu wywiadowi w formacie półustrukturyzowanym, by określić czas, intensywność i zakres jego/jej odczucia miłości romantycznej. Każdy używał także kwestionariusza Skala Żarliwej Miłości (Passionate Love Scale – PLS), mierzącego w 9-stopniowej skali Likerta cechy powszechnie wiązane z miłością romantyczną (Hatfield & Sprecher 1986)". Hm, bardzo romantyczne podejście. Dalej było jeszcze ciekawiej: po takim przygotowaniu delikwenci byli pakowani do rezonansu magnetycznego, w którym kazano im na zmianę wpatrywać się w zdjęcie ukochanej (ukochanego) albo innej znajomej osoby niebudzącej żarliwych uczuć. W tym czasie naukowcy sprawdzali, jakie rejony mózgu ulegają aktywacji.

Kocham cię z całego jądra

Oczywiście miłość nie mieszka w sercu, tylko w brzusznej nakrywce śródmózgowia i w jądrze ogoniastym. Te właśnie rejony pobudzały się tylko u osób zakochanych pod wpływem zdjęcia obiektu westchnień. Na dodatek zakochani musieli być wówczas pod wpływem wyłącznie romantycznych uczuć, bo myśli o seksie uruchamiają zupełnie inne obszary.

Brzuszna nakrywka śródmózgowia i jądro ogoniaste to część struktur, które nabyliśmy bardzo dawno w ewolucji, a które tworzą tak zwany układ nagrody. To system, dzięki któremu możemy odczuwać przyjemność i ukojenie, gdy zaspokoimy jakąś potrzebę. Odkrycie to wyjaśnia stan błogiego odurzenia osób zakochanych, ich oderwanie od rzeczywistości i graniczącą z uzależnieniem potrzebę ciągłej bliskości z ukochanym. Bo układ nagrody odpowiada także za nałogi – zbytnio pobudzony domaga się ciągłego dostarczania bodźca i nie ulega wyciszeniu. To właśnie na te rejony mózgu działają kokaina czy amfetamina.

Co ciekawe, miłość i brzuszna nakrywka śródmózgowia idą w parze nie tylko u ludzi. Japońscy biolodzy zbadali, co dzieje się w mózgu samców małych ptaków, zeberek, gdy wykonują godową pieśń. Gdy gwiżdżą ją tak sobie, w ramach rozpoznania, to nic szczególnego. Ale gdy wyśpiewują wpatrzeni w potencjalną partnerkę, to nakrywka w mózgu aż im się gotuje. Zatracają się w śpiewie, dostarczając sobie przy okazji przyjemnych bodźców i wzmacniając swój związek z samiczką.

„Miłość jest poważną chorobą psychiczną" – mawiał Platon. Jeśli tak, to nie powinna umknąć uwadze psychiatrów. No i nie umyka.

Zakochany ciągle myśli o obiekcie swych uczuć, wystaje pod jego oknem; gdy nie ma go w pobliżu, nie może normalnie funkcjonować. Co my tu mamy: uporczywe myśli, od których nie można się uwolnić? Powtarzane w kółko rytualne zachowania mimo poczucia ich bezsensu? Tak przecież definiuje się zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne, czyli nerwicę natręctw! (Choć przejawem tej ostatniej jest na przykład mycie rąk po kilkadziesiąt razy dziennie lub wielokrotne poprawianie nieistniejących fałd na ubraniu). Podobnym tropem musiały biec myśli Donatelli Marazziti, włoskiej psychiatry z Uniwersytetu w Pizie. Porównała ona trzy grupy osób: niezakochanych, zakochanych oraz chorych na nerwicę natręctw. Sprawdzała, jak wygląda u nich stężenie serotoniny – jednej z substancji kluczowych dla przekazywania sygnałów między komórkami nerwowymi. Okazało się, że dwie ostatnie grupy mają bardzo podobną, niższą od normalnej ilość serotoniny we krwi.

Półtora roku i po sprawie?

Skoro jest różnica w stężeniu serotoniny, to może i inne hormony u zakochanych także odbiegają od normy? Marazziti z zespołem zrobiła gruntowny przegląd hormonalny kilkudziesięciu osobom, wśród których były zarówno niedawno trafione strzałą Amora, mające długi staż w związku, jak i te zimne jak głaz. Powszechne przekonanie, że u zakochanych „hormony szaleją", potwierdziło się, choć tylko częściowo.

Stężenia estradiolu, progesteronu, DHEA i androstendionu były na przykład bardzo zbliżone u wszystkich badanych. Jednak u zakochanych wyraźnie skakał kortyzol i spadał poziom hormonu FSH. To klasyczna reakcja organizmu na... stres! Cóż, najwyraźniej wpadanie w objęcia nowej miłości nie jest takie łatwe. Ciekawe były też wyniki dla testosteronu: u mężczyzn płonących uczuciem spadał (miłość łagodzi obyczaje?), zaś u kobiet – rósł (boję się to interpretować). Jeśli jednak obawiacie się tej burzy hormonów, pozostają wam dwa rozwiązania: nie zakochiwać się albo po prostu poczekać. – Wystarczy 12–18 miesięcy i wszystko wróci do normy – pociesza psychiatra z Pizy. Na szczęście uczucie potrafi pozostać na dłużej, już bez hormonalnego zamieszania.

Miłość u kardiologa

Gorzej, jeśli zakochamy się bez wzajemności. Wówczas oprócz depresji, bezsenności i stanów obsesyjnych grozi nam złamane serce. Do takiej sytuacji dochodzi po bardzo silnym przeżyciu, na przykład po zerwaniu czy śmierci bliskiej osoby, a ofiarami są głównie kobiety. Trafiają do szpitala z objawami silnego zawału: skarżą się na duszności i bóle za mostkiem, mają kiepskie EKG, a serce wyrzuca co najwyżej połowę krwi, którą powinno. Lekarz zleca oznaczenie markerów zawału we krwi (substancji wydzielanych przez uszkodzone serce) – i wszystko wydaje się w porządku! Robi koronografię i... okazuje się, że tętnice wieńcowe są drożne. – Co się dzieje? – myśli kardiolog, bo jednak serce pacjentki dalekie jest od normalności. Na zdjęciach lub na ekranie widać rozkurczoną, bezwładną koniuszkową część lewej komory i rozpaczliwie kurczący się jej fragment od strony przedsionków. Jeśli powiąże te fakty ze stresem pacjentki, diagnoza stanie się dużo łatwiejsza: to tak zwany zespół złamanego serca, zwany także zespołem tako-tsubo.

Skąd taka dziwaczna nazwa? Może od nazwiska jakiegoś dalekowschodniego twórcy miłosnych wierszy? Niezupełnie, tako-tsubo to tradycyjna japońska... pułapka na ośmiornice. Jej związek z miłością i sercem jest dość nieoczywisty, dopóki nie spojrzy się na wyniki echa serca albo angiografii cierpiących na tę przypadłość. Od razu widać rozdęty koniuszek lewej komory i ściśnięty jej wierzchołek. A tako-tsubo to właśnie rodzaj dzbana z pękatą dolną częścią i węższą szyjką. Zaskakujące zjawisko niby-zawału wskutek stresu pierwszy raz opisali japońscy lekarze w 1991 roku, ale dopiero 10 lat później medycyna zaakceptowała (i próbowała wyjaśnić) jego istnienie.

Na razie nie wiemy, co zmienia serce w dzbanek na ośmiornice. Amerykański kardiolog Ilan Wittstein stwierdził w 2005 roku, że do częściowego paraliżu serca może prowadzić wielodniowe narażenie na duże ilości adrenaliny, dopaminy i noradrenaliny wydzielanych podczas stresu. Jeżeli takiego pacjenta objąć opieką kardiologa, podawać mu leki łagodzące objawy zaburzenia, to dojdzie do siebie w ciągu najwyżej kilku tygodni – i to bez śladu po problemie! Ale jeśli zostawić go samemu sobie – może umrzeć. Przez lata „złamane serce" oraz „śmierć z miłości" były tylko poetycką przenośnią. Dziś weszły do języka lekarzy zupełnie dosłownie. Ciekawe, kiedy powstaną specjalistyczne poradnie kompleksowo leczące ze skutków nieszczęśliwego zakochania? Szpital imienia Młodego Wertera – to byłoby coś!

Tekst ukazał się w tygodniku „Przekrój"

44/2009

Tekst ukazał się w tygodniku „Przekrój"

Helen Fisher, antropolog biologiczny z Rutgers University, od lat bez emocji sprawdza, czym różni się praca mózgu osoby zakochanej od zupełnie zdrowej i „normalnej". Co to znaczy, że sprawdza „bez emocji"? Oto próbka jej artykułu: „Aby zbadać konstelację korelacji nerwowych związanych z miłością romantyczną, Fisher, Aron, Brown i współpracownicy zrekrutowali 10 kobiet i 7 mężczyzn, którzy byli silnie zakochani. Zakres ich wieku wynosił 18–26 lat (średnia = 20,6; mediana = 21), deklarowana długość „czasu zakochania" wynosiła 1–17 miesięcy (średnia = 7,4; mediana = 7). Każdy uczestnik został poddany ustnemu wywiadowi w formacie półustrukturyzowanym, by określić czas, intensywność i zakres jego/jej odczucia miłości romantycznej. Każdy używał także kwestionariusza Skala Żarliwej Miłości (Passionate Love Scale – PLS), mierzącego w 9-stopniowej skali Likerta cechy powszechnie wiązane z miłością romantyczną (Hatfield & Sprecher 1986)". Hm, bardzo romantyczne podejście. Dalej było jeszcze ciekawiej: po takim przygotowaniu delikwenci byli pakowani do rezonansu magnetycznego, w którym kazano im na zmianę wpatrywać się w zdjęcie ukochanej (ukochanego) albo innej znajomej osoby niebudzącej żarliwych uczuć. W tym czasie naukowcy sprawdzali, jakie rejony mózgu ulegają aktywacji.

Pozostało 85% artykułu
Nauka
Orki kontra „największa ryba świata”. Naukowcy ujawniają zabójczą taktykę polowania
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Nauka
Radar NASA wychwycił „opuszczone miasto” na Grenlandii. Jego istnienie zagraża środowisku
Nauka
Jak picie kawy wpływa na jelita? Nowe wyniki badań
Nauka
Północny biegun magnetyczny zmierza w kierunku Rosji. Wpływa na nawigację
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Nauka
Przełomowe ustalenia badaczy. Odkryto życie w najbardziej „niegościnnym” miejscu na Ziemi