65 lat temu, 7 sierpnia 1947 roku, zakończyła się wyprawa Thora Heyerdahla na tratwie Kon-Tiki
„»Kon-Tiki« leżał wciąż daleko na rafie, otoczony latającymi wokół bryzgami piany. Był to wrak, lecz wrak dostojny. Wszystko na pokładzie zostało rozbite, ale dziewięć pni balsy z puszczy Quivedo w Ekwadorze było nietkniętych. One uratowały nam życie”.
Tak zakończyła się słynna wyprawa tratwą. Sześciu śmiałków – pięciu Norwegów i jeden Szwed – przepłynęło z Peru do Polinezji, dryfowali z prądem i wiatrem, przebyli 4300 mil morskich. W ostatnich dniach 2009 roku zmarł w wieku 92 lat jej ostatni uczestnik, Knut Magne Haugland, radiotelegrafista. Przed nim na wieczną wachtę odeszli: Thor Heyerdahl – dowódca wyprawy, Erik Hesselberg – nawigator, Bengt Danielsson – Szwed, Torstein Raaby, Herman Watzinger – inżynier.
Kon-Tiki
Nie było słynniejszej wyprawy w XX wieku. Jej dowódca Thor Heyerdahl napisał książkę „Wyprawa Kon-Tiki”, która stała się światowym bestsellerem, a film nakręcony podczas rejsu został nagrodzony w 1952 roku Oscarem dla najlepszego filmu dokumentalnego. Heyerdahl zyskał niebywały rozgłos i skończył jako światowej sławy uczony, antropolog, archeolog, badacz prehistorycznych kontaktów między ludami z różnych kontynentów, jakie miały miejsce na długo przed wielkimi odkryciami geograficznymi, których dokonywali europejscy żeglarze.
Jego tratwa była zbudowana bez użycia gwoździ i okuć metalowych. Pnie powiązano linami, na pokładzie szałas z łodyg bambusa i liści bananowca służył ludziom za schronienie. Nad tratwą rozpięty był prostokątny żagiel. Zbudowano ją według hiszpańskich opisów sprzed pięciu wieków. Na takich tratwach żeglowali Inkowie. Takimi tratwami zdaniem Heyerdahla docierali do Polinezji. Zamierzał udowodnić, że taka teza nie jest absurdem. Poświęcił jej zresztą całe swoje późniejsze naukowe życie.