Są to pozostałości żaglowca "Port-au-Prince", który zatonął w 1806 roku. Poinformowała o tym pani Sandra Fifita, rzecznik ministra turystyki Wysp Tonga.
Pierwotnie był to statek francuski. Angielskie okrtęy wojenne zdobyły go, jednostkę odesłano do Anglii i sprzedano armatorowi Robertowi Bentowi - ten wysłal statek pod dowództwem kapitana Ducka, wraz z prawie 100-osobową załogą z misją rabowania hiszpańskich posiadłości w Peru oraz połowu wielorybów na Oceanie Spokojnym.
Piracka część zadania powiodła się, statek zrabował mnóstwo pienidzy, złotej biżuterii, dewocjonaliów - krucyfiksów, lichtarzy, kadzielnic, kielichów mszalnych. Jednak chciwy kapitan postanowił jeszcze zapolować na morskie olbrzymy, proceder ten był bardzo opłacalny.
W listopadzie 1806 roku żaglowiec dotarł do archipelagu Tonga. Nie wiadomo, co zaszło między załogą a tubylcami, znany jest jedynie skutek tego zatargu: Na polecenie miejscowego kacyka Finau Ulukalala II wojownicy zabili kapitana Ducka, zmasakrowali załogę, zabrali ze statku cenne dla siebie rzeczy - działa, proch, amunicję, żelazne narzędzia, liny, żagle, reje, maszt, natomiast kadłub wraz z całym skarbem, który nie przedstawiał dla nich żadnej wartości, zatopili.
Wrak badają teraz specjaliści z brytyjskiego Narodowego Muzeum Morskiego w Londynie. Zauważyli między innymi, że kadłub wzmocniony jest miedzianą blachą. Na tej podstawie przypuszczają, że statek spłynął na wodę po 1780 roku, ponieważ w ostatniej ćwierci XVIII wieku rozpowszechnił się ten sposób wzmacniania kadłubów.