Jak to możliwe, że kobiety Homo sapiens szły do jaskini z tymi tępymi osiłkami?
„Wielu z nich posiadało wyniosłą budowę. Rysy twarzy były grube, czaszki niskie, szczęki silne; skóra ich, bardziej płowa niż czarna, pokryta gęstym włosem. Oczy mieli duże, często okrutne, czasami dzikie; piękność tych oczu ujawniała się silnie u dzieci i niektórych dziewcząt. Pomimo że typ plemienia był zbliżony do współczesnych nam niższych ras, to wszelkie porównanie byłoby zwodnicze. Plemiona epoki kamiennej żyły w atmosferze szerokiego oddechu; ciało ich przechowywało młodość, jaka już więcej nie powróci – kwiat takiego istnienia, o którego mocy żywotnej i bujności słabe tylko możemy mieć pojęcie" – taki wizerunek neandertalczyków nakreślił w 1911 roku Joseph Henri Rosny w powieści „Walka o ogień".
Od tamtej pory minęło ponad 100 lat, dowody archeologiczne obaliły mit tępego osiłka. Neandertalczyk dorównywał pod względem poziomu kulturowego Homo sapiens, grzebał swoich zmarłych, malował, wytwarzał nie gorsze narzędzia, doceniał piękno kwiatów.
Pewien brytyjski antropolog w latach 30. XX wieku wyraził opinię, że w londyńskim metrze neandertalczyk w meloniku nie zwróciłby specjalnej uwagi. Badania potwierdziły prawdziwość jego słów.
– Wraz z kolejnymi badaniami rozpływał się obraz troglodyty, okazało się, że neandertalczycy nie chodzili kaczym chodem na pałąkowatych nogach, ale tak samo jak my. Badania genetyczne wykazały, że mieli jasną skórę, niebieskie oczy, rudawoblond włosy, po prostu wikingowie, tyle że w masywniejszym wydaniu. U współczesnych kobiet nie byliby bez szans. Pod względem antropologicznym, biologicznym neandertalczyk to nasz brat, pod względem estetycznym także – uważa prof. Romuald Schild z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN.