Na tym przykładzie widać, ile wigoru, inwencji i siły mieli Wrightowie. Po katastrofie aerodrome’a Langley już się nie podniósł. Zmarł w 1906 roku. Najgorsze w tym wszystkim było to, że przy okazji skompromitowali się zleceniodawcy jego projektu. A niewiele jest straszniejszych indywiduów niż skompromitowani decydenci, bo ci, aby ukryć swoją niekompetencję, nie cofną się przed żadną podłością. I to spotkało właśnie braci Wright: wiadomość o ich sukcesie była jakby wyrzutem pod adresem dysponentów pieniędzy publicznych oraz włodarzy życia naukowego. Winnych oczywiście nie było, ale szyderstwa prasy po klęsce Langleya zadziałały na establishment jak płachta na byka. W tej sytuacji natychmiastowe odejście od własnego wybrańca do wybrańców fortuny było wykluczone. Z pewnością tak kalkulowali wojskowi, co gorsza, takie stanowisko zajął Instytut Smithsona. Naukowcy schowali głowę w piasek: przyjęli taktykę przemilczenia zwycięzców, a jeśli już, to starali się wykazać, że zwycięstwo ich jest niezasłużone. Zasmucające jest to, że nosiło to cechy zmowy środowiskowej tzn. sekretarze naukowi Instytutu nie występowali pojedynczo przeciw Wrightom, a więc przeciw prawdzie naukowej, ale cieszyli się poparciem środowiska naukowego. Kompromitacja to chyba najłagodniejsze, co ciśnie się na usta…
Szczęście trwa krótko
Niestety, los jakby sprzysiągł się przeciw Wrightom: w maju 1904 roku prezentacja Flyera przed prasą zakończyła się klapą. Reperkusje niepowodzenia okazały się poważne: to była woda na młyn dla wszelkiej maści krytykantów i zawistników. Przełom nastąpił rok później, gdy powstał Flyer III, uważany za pierwszy, w pełni sprawny samolot. Jego loty nad prerią Huffmana (kilka mil od Dayton) trwały kilkadziesiąt minut, a aparat w tym czasie pokonywał około 24 mil. Nie latano po prostej, było to nieprzerwane krążenie nad pastwiskiem. Podróżni z przejeżdżających w pobliżu pociągów wielokrotnie obserwowali lot, z latającym samolotem oswoili się także sąsiedzi. Jeden z nich dzielił się wrażeniami: „... kiedy doszedłem do końca pola, ta cholerna maszyna dalej latała w kółko. Myślałem, że nigdy się nie zatrzyma”.
Jednak mimo ofert Wrightów kręgi wojskowe wciąż nie były zainteresowane ich wynalazkiem. Marną pociechą było to, że francuscy awiatorzy okazywali coraz większe zainteresowanie ich projektem. Zniechęceni bracia zaczęli sprawiać wrażenie, jakby pogodzili się z losem, bo od jesieni 1905 roku zaprzestali lotów. Owszem, udoskonalali samolot, jednak ich wysiłkom zabrakło poprzedniej determinacji: ogólna koncepcja konstrukcyjna nie zmierzała do optymalizacji. Słowem, poprawkom często brakło koncepcji. W końcu za sprawą prezydenta Theodore Roosvelta agendy rządowe zainteresowały się samolotem Wrightów, ba, w Europie znaleźli się potencjalni kontrahenci i inwestorzy, jednak rozmowom biznesowym szkodziła postawa braci, którzy zaczęli żądać wygórowanej ceny za samolot. Z tego powodu rok 1906 okazał się dla ich planów stracony. A konkurencja nie zasypiała gruszek w popiele: w październiku 1906 roku we Francji Santos Dumont wykonał pierwszy, choć mało udany, lot na kontynencie europejskim.
Wydawało się, że pasmem sukcesów dla Wrightów będzie rok 1908. Zaczęło się obiecująco: pokaz Wilbura z 8 sierpnia 1908 w Le Mans „okazał się sensacją, a możliwość wykonywania zwrotów z przechyłem i okrążeń wywołała zachwyt osłupiałych widzów…”. Niestety, po powrocie do Stanów doszło do tragedii: 17 września podczas pokazu w Forcie Myer rozbił się samolot z Orvillem i por. Thomasem Selfridge na pokładzie. Towarzysz Wrighta zmarł krótko po wypadku. Był to pierwszy śmiertelny wypadek w lotnictwie, nie wystraszyło to jednak Ameryki ani Europy. Do końca roku Wilbur wykonał 113 lotów, później zaś w szkole w Pau jeszcze 68. Jego wyczynom we Francji przyglądały się tłumy oraz koronowane głowy, m.in. królowie Hiszpanii i Anglii. W Niemczech i Włoszech wyczyny jego oraz brata i siostry podziwiali cesarz Wilhelm II (jego syn i następca tronu Fryderyk Wilhelm odbył nawet lot), król Wiktor Emanuel III, a także śmietanka towarzyska. To był jednak schyłek ich kariery. W lipcu 1909 roku Louis Blériot przeleciał nad kanałem La Manche, latanie powoli powszedniało. W mityngu w Reims bracia nie chcieli już wziąć udziału.
Mieliśmy tyle szczęścia. W innym środowisku nasza ciekawość świata mogłaby zostać stłumiona na długo przedtem, zanim wydałaby owoce...
Orville Wright o dzieciństwie w domu ojca