[b]Dariusz Ostrowski, prezes Agencji Rozwoju Aglomeracji Wrocławskiej:[/b] Rzeczywiście, prezydent Wrocławia szybko zrozumiał, że nie zawsze miejsce, potencjalnie interesujące inwestora, ma wystarczająco dużo obiektywnych atrybutów i może przegrać z inną lokalizacją. Oprócz tego liczy się jeszcze tzw. klimat inwestycyjny, dobre wrażenie. Wcześniej biurokratyczne procedury stały w poprzek oczekiwaniom inwestora, żeby sprawy załatwiać szybko. My stworzyliśmy coś na kształt jednego okienka.
[b]Dobre wrażenie stało się ważne na tyle, że urzędniczą komórkę w 2005 roku trzeba było przekształcić w Agencję Rozwoju Aglomeracji Wrocławskiej, spółkę prawa handlowego?[/b]
Nasze „brygady tygrysa” działały również w obrębie pewnych administracyjnych ograniczeń, a obsługa biznesu to coś więcej niż kierowanie się wyłącznie kodeksem postępowania administracyjnego. Stąd pomysł wyodrębnienia spółki wyspecjalizowanej w obsłudze zagranicznych inwestorów.
Co więcej, do współpracy udało się nam przekonać wójtów i burmistrzów okolicznych gmin. Zrozumieli oni, że ważniejsze od faktu, czy inwestycja będzie we Wrocławiu czy w sąsiadującej gminie, jest jej oddziaływanie na mieszkańców okolicy, niezależnie od granic administracyjnych.
Najlepszy przykład to największa inwestycja III RP w podwrocławskiej gminie Bielany. Nie umniejszając zasług tamtejszych samorządowców, ten koncern raczej nie wszedłby do Biskupic Podgórnych, gdyby nie bezpośrednie sąsiedztwo Wrocławia, a także zaangażowanie prezydenta miasta. ARAW to platforma do działania, ale chęć współpracy jest esencją sukcesu.