W jakim momencie kariery jesteś?
Reaktywacji Homo Twist. Nad tym właśnie ostatnio pracowałem, w to uderzam. Wiadomo, że nie robimy tego dla pieniędzy, tylko dla sławy, chwały i wielkości. Żeby nas przekuli na statuę - potomnym ku przestrodze. W marmurze albo w spiżu odlali. Zrobiliśmy przepiękna okładkę, która jest właśnie o tym. Dopasowaliśmy się też do rzeczywistości. Ludzie narzekają, że nie mają już odtwarzaczy do płyt w samochodzie. Specjalnie z myślą o nich do albumu dołączony jest pendrive, którym zadziała w najnowocześniejszym samochodzie. Jest tam teledysk oraz cały materiał w dwóch formatach MP3 i wave. Ogólnie to będzie dosyć drogi produkt, ale nie liczymy tutaj na zarobek. Wydaliśmy płytę, żeby pokazać, że działamy i gramy koncerty.
Odnosiłeś wielkie sukcesy solo, z Pudelsami i Psychodancingiem. Czy Homo Twist to twoja wielka miłość, którą słuchacze przyjęli z mniejszym zainteresowaniem niż oczekiwałeś?
Homo Twist nigdy nie był projektowany z myślą o radiu, przebojów w radiowym znaczeniu nie mieliśmy. Wtedy, kiedy ten zespół powstał, grała Nirvana i Soundgarden, zaczął się ruch posthipisowski-grunge’owy, a ja jestem wychowany na Led Zeppelin i Black Sabbath. Ich riffy uwielbiam i generalnie szukanie w trytonie. Nirvana pokazała że można taki nurt kontynuować i grać szczerze. Byłem fanem Nirvany zwłaszcza płyty „Bleach”, którą mało osób zna, a nie słynnego „Nevermind”. To jest prawdziwy grunge, a ja zawsze marzyłem o tym, żeby zagrać ciężko. Comeback Homo Twist to świetna okazja, zamówiłem sobie nawet specjalną gitarę dla siebie. Wszystkie instrumenty, na których gramy na płycie, są spreparowane na zamówienie. To jest raczej kosztowne hobby. Tym bardziej zapraszam na koncerty, bo takiego Maleńczuka nie widzieliście, a my musimy zarobić.
Homo Twist nigdy nie był projektowany z myślą o radiu, przebojów w radiowym znaczeniu nie mieliśmy
Co myślałeś o publiczności, o polskim rynku, kiedy twój ukochany Homo Twist miał mniejszy sukces niż chciałeś?
Co myślałem? Że musiałem szarpnąć trochę kaski. Z tego powodu założyłem Psychodancing. Oczywiście, jestem artystą wszechstronnym i lubię stare piosenki. Lubię się przemienić, jak to nazywają Amerykanie, w croonera, czyli gruchacza. Takiego z włosami na brylantynę, z kieliszkiem koniaku w dłoni. Do tego barowe krzesło i „Strangers in the Night”. Jest to jakaś część mojej osobowości artystycznej. Kiedy słyszę fajną piosenkę typu „Girls Go by” czuję, że muszę ją zaśpiewać. Dlatego zaśpiewałem naprawdę sporo standardów, choćby „Bo to się zwykle tak zaczyna”, a nawet „Lady Carneval” po czesku.
Standardom zawdzięczasz pełne sale pełne kobiet.
Co zrobić? Tak jest niezmiennie, a ostatnio publika mocno mi odmłodniała. Program, który prezentuje z akustyczną sekcją i kontrabasem, nie jest wcale popowy, tylko całkowicie jazzowy. A sale mamy już w tym roku wyprzedzane i prosiłem, by nie dodawać kolejnych dat, bo nie chcę się zajechać, tylko dlatego, że komuś się wydaje, że może jeszcze więcej zarobić.