Wizyty Norah Jones u jej wydawcy musiały być przez ostatnie lata wyzwaniem dla niej i dyrektorów programowych. Wydana w 2002 r. jej debiutancka płyta „Come Away With Me” sprzedała się na świecie w 27 mln egzemplarzy i przyniosła pięć Grammy w najważniejszych kategoriach. Jones była noszona na rękach również dlatego, że miała decydujący udział w nowym otwarciu fonografii pod szyldem smooth jazzu. Przetarła też szlaki dla nowej fali kobiecych gwiazd. Po niej na szczytach list przebojów pojawiły się Amy Winehouse, Adele i Taylor Swift.
Kariera Norah Jones zaczęła się jak rollercoaster
W 2004 r. Norah Jones nie powtórzyła sukcesu debiutu, ale album „Feels Like Home” z wynikiem 10 mln sprzedanych egzemplarzy zadowoliłby najbardziej wymagającego wydawcę. „Not Too Late” z wynikiem 3,5 mln sprzedanych płyt sygnalizowało obniżkę popularności, ale czwarty krążek „The Fall” z 2009 r. z 5 mln sprzedanych kopii zapowiadał renesans sławy.
Niestety, kolejne płyty sprzedawały się coraz gorzej, żadna nie przekroczyła bariery miliona kopii. Wizyty wokalistki w macierzystym wydawnictwie Blue Note musiały stać się kłopotliwe, gdy „Pick Me Up Off the Floor” z 2020 r., pomimo bombastycznej okładki, zadebiutowało w Ameryce na 87. miejscu. Kolejna płyty o tematyce bożenarodzeniowej była potwierdzeniem nerwowych prób ratowania kariery. Oczywiście, każdy, kto pamięta wielkie powroty Carlosa Santany, Tiny Turner czy Roda Stewarta, zdaje sobie sprawę, że zawsze może zdarzyć się cud. Najnowsza zaś płyta Nory Jones pokazuje, że nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Z pewnością przydała się pomoc kompozytorska i producencka Leona Michelsa, znanego z zamiłowania do funky i współpracy z The Black Keys. Wizytówką płyty jest „Paradise”, singiel wsparty teledyskiem, nagranym na słynnym molo w Santa Barbara, z retrospekcją z czasów dzieciństwa, gdy młoda bohaterka klipu szalała na słynnym rollercoasterze wraz ze swoją pierwszą miłością. Teraz, akompaniując sobie na pianinie, zaklina się, że uratuje ukochanego z samego dna upadku.
Czarne brzmienia na nowej płycie „Visions”
Płyta melodycznie jest bardzo urozmaicona, ale ton nadają jej czarne brzmienia z lat 70. – Próbowałam muzykę zaostrzyć, bo wiem, że brzmię gładko, po prostu mam spokojny głos, a zawsze chciałam być podobna do Raya Charlesa – powiedziała Jones „The Independent”. – Generalnie z Leonem w studio dobrze się bawiliśmy, grając razem na wszystkich instrumentach.