O sukcesie stereofonicznego miksu będzie można mówić, gdy nastąpi efekt „Get Back”.
Żyjący Beatlesi pod koniec zeszłego roku odpalili już chyba ostatnią nieznaną światu muzyczną bombę z ich arsenału – dokument oparty na zapisie sesji „Let It Be” i „Abbey Road”. Do bezprecedensowego sojuszu zaprosili giganta kina Petera Jacksona, który przygotował wielogodzinny film o pierwszym reality show w historii, i Disneya.
Efekt docenił nawet osierocony niegdyś przez Johna syn Julian, który wyznał, że oglądanie „Get Back” pozwoliło mu pojednać się po latach z ojcem. Rzecz w tym, by wszyscy, którzy mieli okazję zachwycić się dokumentem, wywindowali nowy miks „Revolvera” na pierwsze miejsca list przebojów, nawet jeśli w Wielkiej Brytanii i Ameryce nie spędzi tam, jak w 1966 r., odpowiednio, siedmiu i sześciu tygodni.
O premierze nowej płyty, a nie wznowieniu, trzeba mówić, ponieważ Giles Martin, syn legendarnego producenta sir George’a, korzystając z nowych technologii studia Petera Jacksona, zamiast podkręcać brzmienie, wyodrębnił z oryginalnych taśm osobne ścieżki głosów i instrumentów, co wcześniej nie było możliwe.
To ważne, ponieważ „Revolver” był pierwszą eksperymentalną płytą czwórki, której nagranie zabrało rekordowy czas 220 godzin. Muzycy nie byli już tylko rockandrollowcami z Liverpoolu. McCartney, wówczas narzeczony wybitnej szekspirowskiej aktorki Jane Asher, wszedł do londyńskiej bohemy. Poznał Allena Ginsberga i Williama Borroughsa, a także dokonania guru muzyki nowoczesnej Karlheinza Stockhausena. Zaczął używać montażu oraz kolażu jako metody tworzenia m.in. poprzez manipulowanie taśmą, zwalnianie i przyspieszanie jej obrotów, a także układanie podkładów z fragmentów pociętych w tzw. loopy.