Najbardziej zagrożeni atakami z sieci są nie indywidualni internauci, ale firmy i organizacje – ostrzegają McAffe i AVG, producenci oprogramowania antywirusowego.
– Skończyły się czasy, gdy o pojawieniu się jakiegoś internetowego zagrożenia ostrzegały media na całym świecie. Internetowi przestępcy są groźniejsi i nie dbają już o rozgłos. On szkodzi ich interesom – ostrzega Toralv Dirro, strateg bezpieczeństwa w McAffe. Według tej firmy najwyżej jedna czwarta komputerów działających na świecie jest należycie zabezpieczona przed złośliwymi programami.
W wydanym w październiku ubiegłego roku raporcie firma MessageLabs oceniła, że rynek wirusów, programów szpiegujących, wykradających hasła i innych internetowych szkodników jest wart 105 mld dol. rocznie. Dokładne liczby nie są znane nikomu, choć wiele wskazuje na to, że rynek zyskuje na wartości. Według Toralva Dirro niektóre jego części, jak np. phishing, czyli wyłudzanie haseł za pomocą fałszywych e-maili, rosną nawet w dwucyfrowym tempie.
– Mamy do czynienia z powszechną profesjonalizacją tworzenia internetowych zagrożeń – potwierdza Maciej Moskowicz z firmy AVG. Według niego największe ryzyko grozi firmom i organizacjom. Osoby indywidualne stykają się przeważnie tylko z automatami przeczesującymi Internet. Chronią przed nimi powszechnie dostępne rozwiązania antywirusowe. Bardziej wyrafinowane ataki na pojedyncze osoby się nie opłacają. – Pozyskanie numeru karty kredytowej czy loginu i hasła do internetowego banku to dla cyberprzestępcy zysk ok. 1 – 2 dol. Oczywiście takie dane sprzedaje się hurtem, w pakietach nierzadko liczących tysiące sztuk – mówi Toralv Dirro.
Tymczasem wykradzenie dokumentów firmowych (np. bazy klientów) na zlecenie może być warte kilka tysięcy dolarów. – Nawet wyciek poczty elektronicznej może narazić organizację na straty. Większość ważnych dokumentów czy negocjacji odbywa się za pośrednictwem e-maili. Zamówienia na takie włamania, choć nielegalne, są nagminną praktyką w wywiadzie gospodarczym – uważa Maciej Moskowicz z AVG.