Narracja w „Krótkim podręczniku przekraczania granic” biegnie dwutorowo: wspomnienia autora o dorastaniu w szczelnie zamkniętym kraju przeplatają się z autobiograficznym reportażem z ucieczki do Grecji. Idealizowana eskapada dla większości zakończyła się odesłaniem do porzuconej ojczyzny, dla innych – ponurym emigranckim życiem, przyczajoną egzystencją ludzi niechcianych.
O kompleksie emigranta napisano już wiele. Książeczka Kapllaniego nie dorównuje złożonym analizom chorwackiej pisarki Dubravki Ugresić z „Ministerstwa bólu” czy refleksjom Hinduski Kiran Desai, która w „Brzemieniu rzeczy utraconych” pisała o dziedziczonym poczuciu wykluczenia i globalnej pogardzie wobec przyjezdnych.
Jednak książka jest warta uwagi właśnie ze względu na prostotę. Albański pisarz stworzył coś na kształt uniwersalnej wykładni frustracji, strachu i wstydu, które są udziałem każdego, kto wyjeżdża z gorszego świata. „Istnieją (...) tysiące niewidocznych granic, na które natyka się w każdej chwili, każdego dnia, prawie na każdym kroku, przy okazji prawie każdego pragnienia czy usiłowania. Język – oto pierwsza z niewidocznych granic”.
Pierwsza i, doda później Kapllani, niemożliwa do pokonania, przysparzająca kolejnych upokorzeń. Jeśli obcą mowę „kaleczy Albańczyk, to jest po prostu albańskim wszarzem”, ale nawet opanowanie nowych słów i znaczeń nie pomaga – daje złudną nadzieję. „Im lepiej znasz język, tym bardziej ci się zdaje, że ci się udało. (...) Zaczynasz wierzyć, że droga do ich świata stoi przed tobą otworem”.
Niesłusznie, bo imigrant na zawsze pozostaje uosobieniem zła i nie może liczyć na litość. „Nielegalny. To twoje imię, twoja etykieta. Przyjechałeś nieproszony”. Imigranci stają się chłopcami do bicia, są z góry oskarżani o rozboje, kradzieże, rosnące bezrobocie. Nikogo nie obchodzi ich lęk. Autor wspomina chwilę, w której znalazł się w Grecji: „Czułem się jak sierota: całkowicie wolny i całkowicie zagubiony”.