Światopełk Karpiński – poeta wyskokowy

Stypa z duchem na krześle

Publikacja: 07.11.2008 08:04

Światopełk Karpiński

Światopełk Karpiński

Foto: NAC

Nie wiemy, na co umarł. Możemy jedynie domniemywać, w jakich okolicznościach roztrwonił pokaźny majątek. Poszlaki o ewentualnym potomstwie też okrywa nimb tajemniczości. A to nie wszystkie zagadki biografii Światopełka Karpińskiego.

Pochodził z rodu Franciszka, czołowego poety doby oświecenia, autora szkolnej lektury obowiązkowej – sielanki „Laura i Filon” oraz słów do ponadczasowych pieśni kościelnych „Kiedy ranne wstają zorze" i „Wszystkie nasze dzienne sprawy”. Co prawda nie w linii prostej, ale na legendę literackiego antenata chętnie się powoływał. Ojciec – ceniony inżynier budowlany – z racji wykonywanego zawodu przemieszczał się po miastach Rosji i zaboru rosyjskiego. Na początku naszego stulecia osiadł w Łasku pod Łodzią. Właśnie tam w 1909 roku przyszło na świat jego trzecie dziecko, syn Światopełk. Niepospolite imię zawdzięczał narodowym sympatiom taty. Miało dowodzić rdzennie polskiej krwi płynącej w żyłach właściciela. Niebawem rodzina przeprowadziła się do pobliskiej Łodzi, gdzie przetrwała I wojnę światową i doczekała niepodległości. Światek był dzieckiem zdrowym i niekłopotliwym. Elementarza uczyli go w domu guwernerzy, a potem podobnie jak starszy brat Zbigniew – późniejszy wybitny architekt, współtwórca Centralnego Instytutu Sportu w Warszawie (dziś AWF) oraz zabudowy „Ściany Wschodniej” ulicy Marszałkowskiej – wstąpił do gimnazjum Zgromadzenia Kupców.

[srodtytul]Talent w genach[/srodtytul]

Uczniem był przeciętnym. Na zachowanych świadectwach promocyjnych dominują oceny dostateczne. Podobne noty otrzymywał na egzaminach maturalnych. Z polskiego, historii, geografii, przyrody i ćwiczeń cielesnych miał czwórki, z przedmiotów ścisłych trójki. Piątki otrzymał z zajęć specjalistycznych: buchalterii i technik sprzedaży. Nie zdecydował się jednak na studia w Szkole Głównej Handlowej. Wstąpił do Szkoły Nauk Politycznych. Wspominał Filip Ebert, kolega klasowy z gimnazjum: „Wyróżniały go w szkole dwie cechy. Niepokorny charakter i olbrzymie poczucie humoru. Pamiętam, jak niedługo przed maturą na przyganę nauczyciela, że powinien wreszcie nauczyć się obliczania procentów, odparł, iż woli je smakować”.

Jako poeta debiutował w 1927 roku na łamach efemerycznego periodyku literackiego „Wena”. Najprawdopodobniej wtedy też poznał łódzkie środowisko literackie. Prym wiedli w nim Stanisław Ryszard Stande i Witold Wandurski. Młodzian nie przypadł im do gustu. Po pierwsze dlatego, że traktował świat z przymrużeniem oka, podczas gdy oni – jak na rewolucyjnych trybunów przystało – byli śmiertelnie poważni. Po drugie zapewne szybko pojęli, że gołowąs bije ich na głowę talentem – tak to zapamiętał Mieczysław Jagoszewski.

Wkrótce Karpiński przeprowadził się w związku ze studiami do Warszawy. Wynajął pokoik w nieistniejącej już dziś kamienicy przy Śliskiej (obecnie w tym miejscu pnie się pod niebo hotel Intercontinental) i postanowił żyć z pióra. Gdy rzucił studia, upomniała się jednak o niego armia. Przez dwa lata odbywał zaszczytny obowiązek służby wojskowej w szkole podchorążych.

[srodtytul] Zakrapiany duet [/srodtytul]

Punktem przełomowym w karierze Karpińskiego wydaje się znajomość z Januszem Minkiewiczem. Poznali się we wrześniu 1933 roku w modnym pośród artystycznej bohemy Instytucie Propagandy Sztuki, lokalu przy Królewskiej 9 (w tym miejscu stoi dziś hotel Victoria). Karpiński, który akurat wyszedł z wojska, nie był już w środowisku literackim postacią anonimową. Pozycję zagwarantowała mu entuzjastyczna recenzja debiutanckiego tomiku poezji pt. „Ludzie wśród ludzi" opublikowana przez rozstrzygające wówczas o pisarskich rangach „Wiadomości Literackie”. Humoreski i fraszki drukowane na łamach „Cyrulika Warszawskiego” przynoszą pokaźny zysk. 24-latkowi uderza do głowy woda sodowa (po prawdzie – znacznie mocniejsze napoje). Głośno zastanawia się, która z uprawianych form literackiego rzemiosła najprędzej pozwoli mu dostać się do pisarskiego panteonu.

Po namyśle postanawia wskrzesić szopki polityczne, a że trudno pisać je samemu, intensywnie poszukuje wspólnika. Znajduje go w osobie Minkiewicza, świeżo upieczonego maturzysty uchodzącego za wschodzącą gwiazdę satyry. Nawiązanie współpracy oblewają starką Baczewskiego. „Łączyło ich szyderczo-sarkastyczne spojrzenie na rzeczywistość oraz – a może przede wszystkim – miłość do kobiet i trunków” – pisał Witold Gombrowicz.

Szopki początkowo zamierzają pisać wspólnie z Gałczyńskim, lecz ów, będąc niemal non stop pod muchą, gdzieś im się zawieruszył. Powstaje więc tandem, który debiutuje w kawiarni Ziemiańska (Mazowiecka 12). Potem przenoszą przedstawienia do „Cafe Clubu” (róg Nowego Światu i Alej Jerozolimskich). Kukiełki postaci z życia publicznego wykonuje Jerzy Zaruba, zaś głosy podkładają aktorzy: Tadeusz Frenkel, Marian Rentgen, Andrzej Bogucki i Henryk Ładosz. Aliści pewnego dnia autorzy tak się upijają, że zapominają o tekstach dla kluczowych lalek – Becka i Piłsudskiego. „Na premierze wypuszczają te dwie kukiełki, a nam włosy stają dęba. Żeby ratować sytuację, Światek zaczął beczeć swoim strasznym głosem jakieś tra...la...la. Publiczność pewna, że obie piosenki, jako zbyt ostra satyra, zostały w ostatniej chwili skonfiskowane przez cenzurę, biła brawo i pękała ze śmiechu. Domyślali się Bóg wie czego. Była to największa atrakcja programu” – relacjonował Minkiewicz.

Aby do minimum ograniczyć cenzorskie cięcia - na pełnym uszczypliwości pod adresem sanacyjnych polityków tekście – stosowali wypróbowany fortel. Docierali do komisarza rządu na Warszawę Włodzimierza Jaroszewicza uważającego się za protektora artystów i mecenasa sztuki. Łechcąc jego próżność komplementami o wielkości polityków potrafiących śmiać się także z siebie, egzekwowali rewizję postanowień cenzora. I tym sposobem cała Warszawa mogła się śmiać do rozpuku z pełnych drwiny, ironii i finezji rymowanek podkładanych pod muzykę aktualnych szlagierów i sygnowanych dwuwierszem: „Dwaj pisali szopkę goje dla narodu żydowskiego. To, co lepsze to jest moje, to, co gorsze to jest jego” – wspominała Karolina Beylin.

By zwiększyć zainteresowanie, Karpiński wpadł na kilka szatańskich pomysłów. Kiedyś w przededniu premiery dzięki znajomościom w prasie opublikował notatkę informującą o kradzieży kukiełek z pracowni Zaruby. Gdy frekwencja malała, wynajął bezrobotnych, którzy, udając korporantów, urządzili podczas przedstawienia demonstracje przeciwko autorom. Nazajutrz pod kasą ustawiały się kolejki. Zachęceni powodzeniem szopek Minkiewicz z Karpińskim uruchomili w „Cafe Clubie” elitarny teatrzyk „13 rzędów”, do którego teksty oprócz nich pisali Konstanty Gałczyński i Jerzy Paczkowski, a występowali m.in.: Mira Zimińska, Jadwiga Andrzejewska oraz Adolf Dymsza.

[srodtytul]Artysta medialny [/srodtytul]

Działalność estradowa wszelako nie była jedynym źródłem dochodów Karpińskiego. Po likwidacji „Cyrulika warszawskiego” drukował w humorystycznym dodatku „Kuriera Porannego” pt. „Duby smalone” powstałym z inicjatywy Zimińskiej. Publikował na łamach literackiego dodatku dziennika „ABC”, który wkrótce pod egidą Stanisława Piaseckiego, wytrawnego publicysty i operatywnego organizatora, przeistoczył się w najpopularniejszy u schyłku międzywojnia tygodnik społeczno-kulturalny – „Prosto z mostu”.

Zamieścił tam sławną satyrę poświęconą ówczesnym egeriom literackim – Irenie Krzywickiej, Magdalenie Samozwaniec i Izabeli Gelbard (po II wojnie funkcjonującej jako Czajka-Stachowicz):

Były sobie świnki trzy,

Co pisały wciąż o płci,

Żeby snobów mieć u stóp,

Zmarnowały wiele dób.

Nekrofile a motyle

i czy tyle

w tym jest zła.

Czy normalnie zdrowy ptak

Może z rybą?

– Owszem, tak!

Czy trzeba tyć,

by lesbijką być?

I czy z mumią można żyć?

Jeśli chodzi już o seks

to na mózgu mamy kleks...

Oto w kółko świnki trzy

tak świntuszą nam o płci.

Można z tego kompleks mieć,

już na mózg się rzuca płeć..

Endeckie oblicze pisma nie przeszkadzało Karpińskiemu. Zresztą współpracował również z lewicowymi „Szpilkami”; Maria Dąbrowska sugeruje w dziennikach, że z Minkiewiczem pisali na zamówienie hasła wyborcze poszczególnym partiom.

Karpiński najwyraźniej był apolityczny, choć w jego spuściźnie znaleźć można utwory świadczące o fascynacji Piłsudskim („Czarny maj”) i potępiające komunizm (pamflet „Do poety komunisty”). Od roku 1935 redagował rubrykę „Proszę wstać” na łamach „Kuriera Porannego”. Zamieszczał w niej rzekome relacje z wokandy, w rzeczywistości rozciągnięte do rozmiaru noweli anegdoty z sądową pointą.

Drukowane sześć razy w tygodniu wymagały nie lada wyobraźni. Ta fantazja o mały włos nie doprowadziła autora przed oblicze Temidy. Pewien właściciel zakładu pogrzebowego rozpoznał się w tekście, a że był ukazany w nader niekorzystnym świetle, poczuł się zniesławiony. Do procesu ostatecznie nie doszło dzięki mediacji adwokatów. Sprawa zakończyła się sutą kolacją w „Bristolu”, a niedoszły powód zaproponował nawet niedoszłemu pozwanemu ostatnią posługę gratis.

Aby ułatwić sobie lukratywną pracę (za dwie kartki maszynopisu autor kwitował 50 złotych), Karpiński wpadł na doskonały i zaskakująco prosty pomysł. Zaproponował szefowi literackiemu Polskiego Radia Witoldowi Hulewiczowi cotygodniową audycję pt. „Żartoteka”. Współtworzyli ją słuchacze, nadsyłając do redakcji dowcipy.

Karpiński starannie je selekcjonował, cytował na antenie, przyznawał nagrody (odpowiednio 30, 20 i 10 zł) wyróżnionym przez siebie dykteryjkom i inkasował honorarium w wysokości 250 złotych. Po przeróbce na ich kanwie powstawały kolejne odcinki „Proszę wstać!”. Innym przejawem działalności Karpińskiego na falach eteru była „Wesoła syrena”, magazyn satyryczny redagowany wspólnie z Tadeuszem Wittlinem zawierający skecze, monologi i fraszki wykonywane osobiście w zamian za 100 zł na głowę. Po pewnym czasie podziękowano mu za względu na emitowaną na falach eteru kryptoreklamę. „Wedel nie doczekał się potomstwa, bo ma czekoladowy interes, a Blikle rozmnaża się przez pączkowanie” – oznajmiał na antenie satyryk.

Wszystkie teksty pisał Karpiński na maszynie marki „Remington”. Krótko przed wybuchem II wojny światowej w salonie tej firmy firmy, zajmującej pomieszczenia na parterze hotelu „Bristol”, pojawiła się gablota z fotografiami polskich pisarzy (Makuszyński, Dołęga-Mostowicz, Choromański, Karpiński) korzystających z jej wyrobów. Podobno właśnie Karpiński wpadł na ten pomysł, za co oczywiście zainkasował pokaźną kwotę. Zdumiewające, że zarabiający miesięcznie ponad dwa tysiące złotych brutto (dziesięć przeciętnych pensji w roku 1938!!!) – nie kupił auta, ziemskiej posiadłości tudzież nie zgromadził fortuny na koncie bankowym.

Do roztrwonienia dochodów bez wątpienia przyczyniło się prowadzone przez niego...

[srodtytul]Cygańskie życie [/srodtytul]

Wynajmował eleganckie, dwupokojowe mieszkanie w wytwornej kamienicy przy Koszykowej 70. Jej fragment – z oknem frontowym mieszkania Karpińskiego – zachował się do dziś. „Ta kamienica powinna przejść do historii. Na szóstym piętrze mieszkam ja, na trzecim znajduje się dawne mieszkanie obecnie pani Piłsudskiej, do której często zaglądał Marszałek w okresie sulejowskim” – mawiał poeta, ani trochę nie żartując. Właścicielem domu był niejaki Kellner, który częstokroć zmuszony był telefonicznie upominać się o należny mu czynsz.

Zastawszy podpitego najemcę lokalu, z trudem mu wyjaśniał, że nie jest kelnerem z żadnej z knajp, w których Karpiński regularnie upłynniał uposażenie. O dom poeta zupełnie nie dbał. Komorne, rachunki za gaz, prąd, telefon, a także bieżące wydatki opłacała jego służąca Jadwiga. Od urodzenia do 30-ego roku życia była jego piastunką.

Poświęcił jej akapit w żartobliwym curriculum vitae: „Wierna sługa pisała wiersze, a on posyłał je do redakcji, podpisując własnym nazwiskiem. Odtąd datuje się jego smętna sława, Kucharka zaś nie wie, że jej utwory są drukowane jako wiersze Karpińskiego, gdyż jest półanalfabetką. To znaczy: umie tylko pisać, a nie umie czytać”. Pieniądze na dom i wydatki Jadwiga zdobywała w dość specyficzny sposób. „Światek nie miał możliwości wręczania ich jej bezpośrednio.

Zainkasowawszy honorarium w redakcji, udawał się natychmiast do szeregu restauracji, gdzie regulował »debety« dni poprzednich i płacił za siebie, a nierzadko i za licznych biesiadników. Gdy nad ranem wracał do domu, dyspozycja nie zezwalała mu omawiać z Jadwigą bieżącego budżetu. Zapadał w głęboki sen, a troskliwa niania rewidowała mu kieszenie, wyjmując z zakamarków resztki bilonu. Znalezione grosze i złotówki tworzyły kapitał umożliwiający zakup prowiantu i opłacenie należności mieszkaniowych” – relacjonował Minkiewicz. Trasa nocnych eskapad wiodła zazwyczaj przez restaurację „Gastronomia” (Nowy Świat przy Smolnej), bar „Kokos” (Nowy Świat przy Wareckiej) względnie „Narcyz” (Żurawia), dancing „Adria” (Moniuszki), o knajpach hotelowych nie wspominając.

By zyskać rozgłos, systematycznie stosował chwyt, którego świadkiem był Tadeusz Wittlin: „Wieczorem telefonował do kilku lokali, prosząc do telefonu poetę... Światopełka Karpińskiego. Wiedział, że w takiej sytuacji pikolak wypisuje kredą na tabliczce personalia i profesję poszukiwanego, po czym przedziera się z nią pomiędzy stolikami, powtarzając nazwisko i zawód. – Tym sposobem wpajam w puste mózgownice wiadomość o poecie Światopełku Karpińskim. Niezłe, prawda? – zapytał wymownie, dostrzegając moje zdziwienie. Doprawdy powinieneś zostać szefem reklamy w koncernie samochodowym – odparłem. Reklamy to rozumiem, ale dlaczego samochodowej? – dociekał »Kozodój« (to przezwisko nadał mu Wittlin – przyp. TZZ). Bo jesteś fenomenalnym auto-reklamiarzem!”.

D[srodtytul]zieci we mgle [/srodtytul]

Chociaż Karpiński nie należał do podrywaczy, cieszył się dużym wzięciem u pań. Eryk Lipiński zapamiętał, że „potrafił romansować z kilkoma niewiastami naraz, co czasami kończyło się dla niego przykro, gdyż obiekty westchnień natrafiały na siebie w jego mansardzie i dochodziło pomiędzy nimi do rękoczynów. Przerażony poeta czym prędzej brał nogi za pas, znajdując schronienie u kolejnej damy serca”. Andrzej Nowicki przyznał, że „Światopełk, po wódce wprawdzie, ale dość bezceremonialnie, zaczął adorować jego narzeczoną, poetkę Zuzannę Ginczankę”.

Karpiński szczególnie gustował w artystkach. Pomieszkiwały u niego rewiowe tancerki, spędzał wywczasy w luksusowych pensjonatach podstołecznych wilegiatur w towarzystwie jednej z sióstr Halama, flirtował z aktorkami Karoliną Lubieńską, Lili Zielińską i Zofią Nakoneczną, która zagrała główną rolę – obok Eugeniusza Bodo – w filmie „Awantura amerykańska” opartym na jego scenariuszu. Akcja po części toczyła się w Stanach Zjednoczonych, których mieszkańcy wtedy mieli równie mgliste pojęcie o Polsce, co dziś. Karpiński skwitował to fraszką pt.

„Amerykanin w Warszawie”:

Chociaż tylko z samolotu,

lecz widziałem Polskę całą,

tundrę, tajgę, polskie błoto

i kozaków armię białą.

Na ulicach wilki wyją,

ludzie wcale się nie myją,

szlachta bije się szablami

i poddanych szczuje psami.

Indagowany przez przyjaciela, grafika i karykaturzystę – Juliana Żebrowskiego, czemu w końcu się nie ustatkuje, odpowiedział wierszem:

Jeśli samotność się stanie,

Siostrą nudy i łez,

Należy rozwiązać pytanie:

Żona (przecinek) czy pies?

Wiele jest różnic między...

Wiele przeciw i za.

Na przykład: pies nie ma pieniędzy,

Lecz łatwiej pozbyć się psa.

Kochliwe usposobienie zrodziło plotki o nieślubnych dzieciach Karpińskiego. Pierwsze jakoby przyszło na świat jesienią 1939 roku w Warszawie, gdy rzekomy ojciec przebywał już w Wilnie. Drugie miało się urodzić w tym ostatnim mieście zimą 1941 roku, a więc już po śmierci hipotetycznego taty. Na tym wyczerpują się informacje dotyczące ewentualnych potomków autora „Poematu o Warszawie”:

„O, buduj się, Warszawo! Z rozmachem. Szeroko.

Widnokręgom po brzegi. Pod stopy obłokom.

A my, wczorajsi ludzie, niemodni i mali,

Zostaniemy w dzielnicach, któreśmy kochali.

Na Starym Mieście, Piwnej, Bednarskiej czy Hożej,

Tu żyła nasza młodość i starzeć niezgorzej” Za ten utwór, którego pierwodruk miał miejsce na łamach „Kuriera Warszawskiego”, wyróżniono go w 1939 roku prestiżową nagrodą „Wiadomości Literackich”. Dwa lata wcześniej został laureatem Nagrody Młodych Polskiej Akademii Literatury za zbiorek pt. „Trzynaście wierzy”. „Pełgał, pełgał i dopełg, do nagrody Światopełk” – ironizował Minkiewicz.

Karabin i pióro Przesłanie „Poematu o Warszawie” korespondowało z wizją nowoczesnej metropolii autorstwa ostatniego wybitnego prezydenta stolicy – Stefana Starzyńskiego. Karpiński zaliczał się do jego bliskich przyjaciół. Zmobilizowany 29 sierpnia 1939 roku spędził pożegnalny wieczór w towarzystwie przyjaciół po piórze. W winiarni „Pod Bachusem” (narożnik Widok i Marszałkowskiej) żołnierze in spe usiłowali poznać własną przyszłość. Wróżby brzmiały niczym memento. Władysławowi Sebyle i Światopełkowi Karpińskiemu karty przepowiedziały rychłą śmierć. I niestety się nie myliły. Wcześniej wszyscy zapisali piękne epizody wojenne. Karpiński był adiutantem prezydenta Starzyńskiego. Stacjonował w Cytadeli. Pomagał koordynować działania obronne służb miejskich. Nie zważając na bombardowania i ostrzał artyleryjski, przedostawał się poprzez płonące dzielnice z meldunkami. Tak to opisywał:

Serwus, warszawskie barykady,

Witajcie mi wojenne łuny,

Przy głuchych grzmotach kanonady

Jest czas i na liryczne struny...

Bagnety już okryte sławą,

Laurowe wieńce na lawetach,

I obudziłaś znów, Warszawo,

Ducha w żołnierzach i poetach.

Choć nam pożary w oczy świecą

W wybuchu bomb wśród armat grania,

Każdy dom będzie nam fortecą,

Każdy próg jest nie do oddania...

Karabin ściskaj mocno w dłoni,

Bo przecież Boga masz za świadka,

Że kiedy się Warszawa broni,

To zawsze już do krwi ostatka... Gdy pancerne zagony gen. Heinza Guderiana wdzierały się do miasta od zachodu, trafił na front, walcząc na peryferiach Ochoty i Woli. Tuż przed kapitulacją dowodzący obroną stolicy gen. Walerian Czuma odznaczył go za męstwo Krzyżem Kawalerskim Virtuti Militari. Wtedy też Karpiński napisał ostatni w stolicy wiersz. Wstrząsającą „Białą flagę” wydrukowano w ostatnim numerze „Kuriera Warszawskiego”, który ukazał się w objętości jednej strony rozklejanej na murach miejskich.

[srodtytul]Ucieczka po śmierć [/srodtytul]

Po kilku tygodniach okupacji Warszawy przez hitlerowców rozważał możliwość przedostania się na Zachód. Do Francji wzywał go kolega z „Cyrulika Warszawskiego" Jerzy Paczkowski tworzący zespół artystyczny przy armii generała Władysława Sikorskiego. Karpiński początkowo myślał o przedostaniu się przez Słowację na Węgry, lecz górska wspinaczka wydała mu się zbyt niebezpieczna.

Obawiał się, czy jego organizm nieskażony od lat sportową zaprawą (był jedynie kibicem warszawskiej Polonii i przyjaźnił się z jej wieloletnim kapitanem Jerzym Bułanowem) podoła wędrówce przez zaśnieżone wierzchołki i kamieniste zbocza Tatr. Kiedy Sowieci po kilku tygodniach okupacji „wspaniałomyślnie” oddali Wilno Litwinom, postanowił tamtędy – via Skandynawia – dotrzeć do Paryża. W plany wtajemniczył Minkiewicza. Do mosiężnej szkatułki zapakowali resztki oszczędności i pod osłoną nocy z wynajętym przewodnikiem przeszli przez zieloną granicę na Litwę, gdzie nawiązali kontakt z człowiekiem, który miał im pomóc w dotarciu na statek odpływający do Szwecji. Dla bezpieczeństwa zakopali swój sezam.

Jak utrzymywał Minkiewicz uczynili to po pijanemu, toteż kiedy wszystko było dopięte na ostatni guzik, nie mogli znaleźć tego miejsca. Prawda wygląda chyba bardziej prozaicznie. Przywykli do beztroski poeci roztrwonili pieniądze na uciechy życiowe. Znalazłszy się na lodzie, powołali do życia kabaret. Tak powstała „Ksantypa”, obyczajowa scenka prezentująca monologi, skecze i piosenki tandemu w interpretacji m.in.: Marty Mirskiej, Hanny Skarżanki, Igora Śmiałowskiego, Jerzego Duszyńskiego, Jana Kurnakowicza. Jako kompozytor debiutował tam Henryk Czyż. Występowali w „Białym Sztralu”, sławnej kawiarni wileńskiej nazwanej tak od kolorystyki wystroju i dla odróżnienia od pozostałych siedzib: „Czerwonego” i „Zielonego”.

W ciągu pięciomiesięcznego pobytu w Wilnie poeta mieszkał w skromnym pokoju zaniedbanej kamienicy przy ulicy Połockiej. Stać go było na lepsze lokum, ale ponoć oszczędzał, by prysnąć na Zachód. Sąsiadem poety był Jerzy Tylicki: „Do moich rodziców Karpiński wpadał od czasu do czasu. Płacił mamie za sprzątanie swego mieszkania. Nie ukrywał antypatii do bolszewików. Obawiał się, iż z Wilna wycofali się taktycznie i wkrótce powrócą tu na stałe, a wtedy on – jako inteligent i oficer rezerwy – trafi do więzienia. 23 kwietnia winszował mojemu ojcu – Wojciechowi – z okazji imienin. Wychylając jarzębiak za zdrowie solenizanta, rzekł coś w tym rodzaju: »To już bodaj ostatnia okazja do wypitki, bo imieniny Zofii (tak miała na imię moja matka) będę świętował daleko stąd«. Potraktowaliśmy to jak pożegnanie przed wyjazdem do Francji, z którym się nie krył”.

[srodtytul]Stypa z duchem [/srodtytul]

20 kwietnia 1940 poeta spacerował po polskim cmentarzu na Rossie. „Cóż to za urokliwe miejsce! Chciałbym być tu pochowany – powiedział w pewnej chwili do towarzyszącej mu Hanki Ordonówny. Wieczorem miał randkę z Anastazją Pimenową, mężatką w wieku balzakowskim, emigrantką z carskiej Rosji. Śmierć zabrała go nocą. Na co właściwie umarł? Wezwany lekarz za przyczynę zgonu uznał niewydolność mięśnia serowego, choć zwrócił uwagę na tajemnicze nakłucie na lewym przedramieniu denata. Czyżby zmarły brał jakieś zastrzyki? Cierpiał przecież na tarczycę. A może się narkotyzował? Spotęgowało to plotki.

Pamiętająca poetę z okresu wileńskiego dziennikarka »Przeglądu Sportowego« Emmanuela Cunge sugeruje w memuarach, iż Karpiński popełnił samobójstwo. Czesław Miłosz na kartach »Rodzinnej Europy« notował: »Nagła śmierć poety S. nastąpiła w okolicznościach odpowiadających zarówno podtrzymywanej przez nas fantasmagorii, jak jego umysłowi lubującemu się w makabrze. S. (...) umarł incognito, wskutek zastrzyku, jaki własnoręcznie dała mu w łóżku pewnie bogata dama, poza tym dziwka w nie najlepszym stylu. Kiedy odwiedziliśmy go w kostnicy kościoła św. Jakuba, gdzie dokonano sekcji, żeby ustalić przyczynę zgonu, byliśmy wzruszeni pięknem i harmonią jego rysów, w których całkowicie zatarła się ułomność człowieka chorego na zaburzenia tarczycy. Odprowadzaliśmy go następnie w wielkim pochodzie przez całe miasto. Nazwisko jego było znane wszystkim czytelnikom polskiej prasy (...) Potem zaczęliśmy stypę z duchem na krześle, przy którym chciałoby się postawić napełnioną szklankę”.

Pogrzeb stał się manifestacja wileńskich Polaków. Trumnę nieśli przyjaciele z „Ksantypy”. Po nabożeństwie żałobnym w kościele św. Jakuba około dwutysięczny kondukt przeszedł pod Ostrą Bramę, docierając na Rossę. Zmarły spoczął niedaleko mogiły Władysława Syrokomli. Minkiewicz położył na grobie wspólnika kartkę z jego epitafium:

Nie zostawił spadkobierców,

ani łzy po swoim trupie,

bowiem wiele spraw miał w sercu,

ale jeszcze więcej w dupie.

Kilka dni później w warszawskim kościele św. Krzyża msza za duszę poety zgromadziła tłumy. Po wojnie ukazał się tylko jeden wybór utworów Karpińskiego.

W telewizji nagrano przed laty program z jego wierszami. Satyry sporadycznie wykorzystywali kabareciarze: Zenon Wiktorczyk, Jerzy Dobrowolski i Józef Prutkowski. Niewielką część spuścizny po poecie pieczołowicie przechowuje jego bratanek Marek Karpiński. Po stryju odziedziczył nie tylko archiwum, lecz także drugie imię. W kilku teczkach zgromadził pożółkłe świadectwa szkolne, notes z dawno nieaktualnymi numerami telefonów, wyblakłe fotografie, programy szopek politycznych oraz ostatnią pocztówkę wysłaną z Wilna do Warszawy 16 kwietnia 1940 roku oraz wydrukowaną niewiele później klepsydrę. Na grobie poety rokrocznie kwitną niezapominajki. Dorobek tego „poety wyskokowego” – jak określił go Tadeusz Dołęga-Mostowicz – warto chyba wydobyć z lamusa.

Nie wiemy, na co umarł. Możemy jedynie domniemywać, w jakich okolicznościach roztrwonił pokaźny majątek. Poszlaki o ewentualnym potomstwie też okrywa nimb tajemniczości. A to nie wszystkie zagadki biografii Światopełka Karpińskiego.

Pochodził z rodu Franciszka, czołowego poety doby oświecenia, autora szkolnej lektury obowiązkowej – sielanki „Laura i Filon” oraz słów do ponadczasowych pieśni kościelnych „Kiedy ranne wstają zorze" i „Wszystkie nasze dzienne sprawy”. Co prawda nie w linii prostej, ale na legendę literackiego antenata chętnie się powoływał. Ojciec – ceniony inżynier budowlany – z racji wykonywanego zawodu przemieszczał się po miastach Rosji i zaboru rosyjskiego. Na początku naszego stulecia osiadł w Łasku pod Łodzią. Właśnie tam w 1909 roku przyszło na świat jego trzecie dziecko, syn Światopełk. Niepospolite imię zawdzięczał narodowym sympatiom taty. Miało dowodzić rdzennie polskiej krwi płynącej w żyłach właściciela. Niebawem rodzina przeprowadziła się do pobliskiej Łodzi, gdzie przetrwała I wojnę światową i doczekała niepodległości. Światek był dzieckiem zdrowym i niekłopotliwym. Elementarza uczyli go w domu guwernerzy, a potem podobnie jak starszy brat Zbigniew – późniejszy wybitny architekt, współtwórca Centralnego Instytutu Sportu w Warszawie (dziś AWF) oraz zabudowy „Ściany Wschodniej” ulicy Marszałkowskiej – wstąpił do gimnazjum Zgromadzenia Kupców.

Pozostało 94% artykułu
Literatura
Dzień Książki. Autobiografia Nawalnego, nowe powieści Twardocha i Krajewskiego
Literatura
Co czytają Polacy, poza kryminałami, że gwałtownie wzrosło czytelnictwo
Literatura
Rekomendacje filmowe: Intymne spotkania z twórcami kina
Literatura
Czesław Miłosz z przedmową Olgi Tokarczuk. Nowa edycja dzieł noblisty
Literatura
Nie żyje Leszek Bugajski, publicysta i krytyk literacki
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?