Przez całe życie walczyła o prawdę, wolność i sprawiedliwość. Starała się „zasadzić jak najwięcej róż", choć nie zawsze się przyjmowały.
Całe jej życie było niczym dramatyczny film, w którym bohaterkę spotykają same przeciwności. Anna Walentynowicz opowiadała o tym Tomaszowi Jastrunowi bez emocji. Fragmenty, gdy wspomina dzieciństwo, jednak wstrząsają. „Miałam dziesięć lat i zostałam zupełnie sama. Zabrali mnie do siebie sąsiedzi. I nie wiem, co się stało z domem, z warzywniakiem i ogrodem...". Od tego momentu się tułała. W wielu domach traktowano ją źle. „Kiedyś, dojąc krowy, zasnęłam i krowa wywróciła wiadro z mlekiem, a ja dostałam lanie".
Opowieść urywa się w 1984 roku. A my zaczynamy zadawać sobie pytania: dlaczego nie opowiedziała, co było dalej? Dlaczego nie możemy przeczytać, jak po 1989 roku traktowały ją władze, media i wielu byłych działaczy „Solidarności"? Nie dowiemy się też, jak się czuła, gdy po latach została doceniona przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który uhonorował ją Orderem Orła Białego.
Pierwsze wydanie książki ukazało się w 1985 roku nakładem podziemnej Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Od tego czasu Tomasz Jastrun mógł jej wspomnienia uzupełnić. Dlaczego tego nie zrobił? „Nie miałem i nie mam wątpliwości, że Pani Ania miała wiele racji w swoich pretensjach do Wałęsy, i rozumiałem jej niechęć, zanim nie zmieniła się w nienawiść – broń bezradnych" – tłumaczy się dziś Jastrun we wstępie.
Anny Walentynowicz o nic już nie da się zapytać. Zginęła rok temu w katastrofie pod Smoleńskiem.