Towarzyszy mu grupka bliskich doradców taszczących miliony dolarów w ceratowych torbach. Ale jak uciec z kraju, gdy wróg strzeże granic? Droga jest jedna: rura. Uciekinierzy schodzą do systemu przesyłu gazu owładnięci szaloną myślą: A może uda się tędy dojść do Polski?. Rzecz wydaje się skazana na niepowodzenie, dopóki bohaterowie nie napotkają w rurociągu rezolutnego oficera KGB i nie odkryją, że wszystko, co myśleli dotąd o rurze, jest kłamstwem – z wyjątkiem jednej rzeczy (faktycznie czasem transportuje się nią gaz). Dokąd prowadzą nieznane dotąd nitki rurociągu? Co Żydzi i Cyganie robią w podziemiach? Dlaczego najważniejszym wydarzeniem w dziejach rury i Europy była pewna nieznana decyzja towarzysza Breżniewa?
Powieść Anatolija Kryma to kawał znakomitej roboty: ze świetnym pomysłem, pięknie napisana, pełna zaskakujących zakrętów fabuły aż do samego końca. Słychać w niej trochę Gogola, trochę Strugackich, a najbardziej chyba Włodzimierza Wojnowicza, autora niezapomnianych przygód żołnierza Iwana Czonkina. Jest tu i piękna, acz bezlitosna konkurentka polityczna prezydenta (Julia Tymoszenko w krzywym zwierciadle), są oligarchowie różnych rozmiarów, są agenci obcych służb, jest wreszcie śmiertelnie zmęczone „transformacją" społeczeństwo, które patrzy obojętnie, jak główni gracze polityczni „wzajemnie się mordują, wyzywają" i z zawiścią obserwuje „tego żuczka, który akurat wygrywa".
Ten szyderczy obraz ukraińskiej polityki nakreślony zdecydowanie ciemnymi barwami w wielu miejscach jest znajomy. Korupcja, tumiwisizm, kompleksy względem Zachodu i kłopoty z określeniem się wobec Rosji – wygląda na to, że ukraińskie problemy podobne są do naszych, tylko pomnożone do sześcianu.
Ale najpiękniejsze w tej książce jest to, że szybko z fantastyczno-politycznej farsy zamienia się w bardzo celną przypowieść o losie Europy w ogóle, o złudzeniach, w które wierzymy, oraz o kruchym lodzie, po którym stąpają ludzie i narody. Oczywiście, jak przystało na dobrą satyrę, wszystko jest tu niesłychanie przesadzone i wyolbrzymione aż do granic absurdu. I oczywiście, jak to z dobrymi satyrami bywa, jest nie tylko bardzo śmieszna, ale także mocno straszna.
Anatolij Krym „Rura", Zysk i S-ka 2011, 334 stron