– "Cesarza Ameryki" napisałem, by udowodnić, że sprawa masowej emigracji, której tyle uwagi poświęcają dziś europejscy politycy i publicyści, nie jest w istocie niczym nowym – mówi Pollack. – Zasadnicza różnica polega na tym, że kiedyś znaczna część galicyjskich chłopów zdobywała w Ameryce pracę. Dziś uchodźcy z Afryki, którzy trafią do Austrii, czekają na swoją szansę nawet kilka lat. A później spotyka ich rozczarowanie.
By zebrać materiały do książki, spędził rok w archiwach i bibliotekach Wiednia, Krakowa i Lwowa. Wertował stare numery gazet: "Neue Freie Presse", "Dziennika Krakowskiego", "Dziennika Polskiego" i "Kuriera Lwowskiego".
– Ze zdumieniem odkryłem, że handlem żywym towarem zajmowali się przede wszystkim Żydzi – wspomina Pollack. – Z początku obawiałem się, że ujawniając ten fakt, otrzymam aplauz z niewłaściwej strony. Szczęśliwie nic takiego nie miało miejsca. Uważam zresztą, że historii nie wolno fałszować, że nie ma tematów, o których należałoby milczeć. Taka polityka musi się zemścić. Moim zadaniem było wyjaśnienie sytuacji sprzed z górą 100 lat: Żydzi byli najlepiej wykształceni, znali języki i posiadali rozliczne kontakty. To dlatego zmonopolizowali ten biznes. Po pewnym czasie w ich ślady poszli polscy i ukraińscy chłopi, fatalnie opłacani galicyjscy urzędnicy, żandarmi, a nawet niektórzy popi i proboszczowie. Nie wolno przy tym zapominać, że Żydzi byli zarówno sprawcami, jak i ofiarami dramatu.
Fabrykanci aniołków
W jednym z rozdziałów Pollack opowiada o handlarzach "delikatnym mięsem". Pojawiali się w galicyjskich sztetlach: Buczaczu, Czerniowcach i Czortkowie. Młodym dziewczynom oferowali dobrze płatną posadę kelnerek w luksusowej, odwiedzanej przez maharadżów restauracji Bombaju. Kusili wizją pracy w żydowskiej rodzinie w Konstantynopolu w charakterze opiekunki do dzieci. Gdy łatwowierne dziewczęta przystawały na te propozycje, trafiały do burdeli Kairu, Singapuru czy Buenos Aires.
By zmylić policję, handlarze używali w korespondencji specjalnego kodu. Właściciel jednego z domów publicznych pisał do kolegi, że czeka na "tuzin srebrnych łyżek", czyli panien ładnych i zgrabnych. Nazywano je także belami jedwabiu lub dywanami ze Smyrny. Mniej urodziwe określało się jako beczki mąki lub worki kartofli. Na sprawę prostytucji jako jedni z pierwszych zwrócili uwagę żydowscy publicyści. Apelowali, by nie przymykać oczu na problem w imię źle rozumianej solidarności.
– Jestem przekonany, że w Mołdawii czy na Ukrainie można by znaleźć wioskę, z której stręczyciele do dziś wywożą dziewczyny – twierdzi Pollack. – Przez 100 lat udoskonalono metody działania, ale adresy pozostały te same.