Hugh Grant romansuje, a potem zrywa z Liz Hurley... Romansuje, zrywa, znów schodzi się z Jeminą Khan... Nakryty przez policję w samochodzie zaparkowanym na autostradzie z czarnoskórą prostytutką... Pobił fotoreportera, który zrobił mu zdjęcie... Ma zamiar się ożenić...
Wieczny chłopiec brytyjskiego kina jest jedną z najbardziej medialnych postaci współczesnego filmowego Olimpu.
Wysoki, przystojny, trochę nieodpowiedzialny, ale pełen nieodpartego uroku. Taką rolę gra od kilkunastu lat, kiedy w "Czterech weselach i pogrzebie" (1994) pojawił się u boku Andie MacDowell jako zatwardziały kawaler, który lawiruje między różnymi panienkami, ale nie chce się ożenić. Philip French, krytyk filmowy "Observera", ujął to dość złośliwie: "Skala jego możliwości jest cienka jak bibułka do cygaretek". Ale trzeba przyznać, że te cygaretki są bardzo eleganckie. Grant ma w sobie lekkość, dystans i ironiczne poczucie humoru angielskiego dżentelmena. Urodził się w 1960 r. w Londynie. Ojciec był biznesmenem, matka nauczycielką. Hugh chodził do tej samej szkoły, do której uczęszczali potem książęta William i Harry. Później rodzice przenieśli go do innej szkoły prywatnej, a wreszcie wylądował w Oxfordzie. Był jeszcze studentem, gdy zagrał w swoim pierwszym filmie "Privileged" (1982). I połknął bakcyl aktorstwa. Porzucił szlachetne plany robienia doktoratu z historii sztuki i podjęcia pracy rzeczoznawcy w słynnym domu aukcyjnym Sotheby's. Zaczął występować w teatrze i przyjął rolę w filmie "Maurice" (1987) Jamesa Ivory'ego.
Początki jego kariery w pewien sposób łączą się z Polską. Jedną z pierwszych poważnych kreacji stworzył jako Chopin w "Improwizacji" (1991) Jamesa Lapine'a, świetne recenzje zyskała też jego rola w "Gorzkich godach" (1993) Romana Polańskiego. A potem były "Cztery wesela i pogrzeb" Mike'a Newella.
- Przeżywałem podobne dylematy jak mój bohater - przyznał w jednym z wywiadów. - To było jak rachunek sumienia.