"Oj, Marika, Marika. Jakżeś ty smażyła, żeś se do powideł kocura puściła. Za swoje lenistwo, za to żeś drzemała, będziesz na dnie kotła kocura drapała" - brzmi stara ludowa przyśpiewka. Kocur to owoce, które przywarły do dna gara, zmora smażenia powideł.
Gdy w XIX wieku w Dolinie Dolnej Wisły nadchodził czas śliwobrania, gospodynie szykowały olbrzymie miedziane (kuprowe) kotły i drewniane mieszadła. Kiedy owoców zebrano już dostatecznie dużo, z owocowego drewna rozpalały ognisko i wsypywały do naczyń dojrzałe wypestkowane śliwki.
Smażenie na wolnym ogniu, najczęściej bez dodawania cukru, trwało nawet trzy dni. Następnie powidła umieszczano w kamiennych garnkach i zapiekano w chlebowych piecach. Gdy na powierzchni utworzyła się skorupka, wyjmowano garnki i składowano w chłodnych piwnicach. Tak przechowywane powidła można było zajadać nawet po trzech latach.
Dzisiaj powidła z Doliny Dolnej Wisły smażone są od września do października z dojrzałych śliwek węgierek - ze wszystkich lokalnych odmian. Są one niezwykle odporne na złą pogodę i żerujące na owocach szkodniki. W dodatku pestki bardzo łatwo oddzielają się od miąższu. Jak niegdyś powidła smaży się w miedzianych kotłach‚ nad ogniem podsycanym drewnem z drzew liściastych. Podczas smażenia masa owocowa jest mieszana drewnianym "bocianem" (mieszadłem)‚ żeby nie przywierała do dna. Proces trwa od sześciu do dziesięciu godzin jednego dnia i kilka godzin dnia kolejnego. Jeśli śliwki są smażone z pestkami‚ to w połowie czasu smażenia masę odcedza się przez specjalne gliniane cedzidła. Pod koniec smażenia dodaje się niewielkie ilości goździków‚ soli‚ cynamonu i wanilii.
Powidła śliwkowe z Doliny Dolnej Wisły są gęste‚ ciemnobrązowe z odcieniem bordowym‚ mają lśniącą powierzchnię z widocznymi fragmentami fioletowych skórek owoców. W smaku są lekko słodkie‚ kwaskowate‚ z wyczuwalną delikatną goryczką‚ posiadają swoisty zapach z lekkim aromatem dymu i pestki.