Najdroższy bilet w historii kinematografii

Żadna firma nie zapłaci za reklamę swojego produktu, o ile po jej obejrzeniu ludzie nie poczują do niego sympatii. Wielu wierzy, iż reklamówka sprawia, że ludzie kupują zachwalany produkt. Ja w to nie wierzę - mówi John Cleese

Aktualizacja: 10.04.2008 22:11 Publikacja: 10.04.2008 17:45

Najdroższy bilet w historii kinematografii

Foto: Rzeczpospolita

Red

Rz: Co pana śmieszy?

John Cleese: Prezydent George Bush. To człowiek, który nie ma pojęcia, że nie ma pojęcia, co robi.

Trochę to absurdalne.

Tak, ale problemem naszych czasów jest to, że wielu ludzi trzymających władzę nie wie, że nie ma pojęcia o tym, co robi. Poza tym niewiele mnie śmieszy. W kinie dawno nie widziałem nic wartego uwagi ani komedii na naprawdę wysokim poziomie.

Jeśli pracuje się w grupie ludzi, którzy się ze sobą zgadzają na każdy temat, to jest to zapewne miłe przeżycie, ale efekt końcowy takiej współpracy będzie nadzwyczaj nudny

Czy zgodzi się pan, że komedia to najtrudniejszy gatunek filmowy, tylko ludzie nie zdają sobie z tego sprawy?

O wiele trudniejsza niż dramat. Właśnie kręcę film, w którym gram niekomediową rolę profesora. To jest remake klasyka science fiction „Dzień, w którym stanęła Ziemia”. Rozmawiałem niedawno o tej roli z moim agentem i powiedziałem mu, że wszystko mi się w niej podoba. Dostaję dobre pieniądze, zdjęcia są w Vancouver w Kanadzie, ekipa jest bardzo miła, a najważniejsze, że gram zwykłego człowieka, co oznacza proste zadanie. Komedia jest znacznie trudniejsza, wymaga niebywałej precyzji. Powie to każdy aktor potrafiący zagrać w obu gatunkach.

Czy sława nie uderzyła panu do głowy, kiedy komediowy cykl „Latający cyrk Monty Pythona” stał się bardzo popularny?

Nie, bo w Anglii zdobywanie popularności trwa bardzo, bardzo, bardzo długo. W Ameryce możesz stać się gwiazdą z dnia na dzień. Nikt cię nie zna, ale grasz w przebojowym filmie, który ma premierę w piątek i w sobotę jesteś już gwiazdą. W Anglii coś takiego się nie zdarza. Tam ten proces trwa tak długo, że do sławy można się przyzwyczaić. Kiedy zaczynaliśmy z Monty Pythonem, program był emitowany późnym wieczorem, a czasami wyrzucano go z ramówki na rzecz pokazów hippicznych. Prasa nie zwracała na nas większej uwagi. Coś się ruszyło, gdy BBC wznowiła pierwszą serię cyklu. Wtedy pojawiły się dobre recenzje, zaczęło przybywać widzów. Kiedy sława przychodzi tak wolno, człowiek przyzwyczaja się do tego, że go rozpoznają. Nie ma wtedy tego gwałtownego uderzenia jak w Ameryce, które doprowadza nieraz do tego, że niektórym nieco odbija.

Miałem przyjemność poznać Terry’ego Jonesa i Terry’ego Gilliama. Jest pan moim trzecim Pythonem. Jak zapamiętał pan wzajemne stosunki w ekipie Monty Pythona? Przy tak wielkich indywidualnościach jak wasze musiało dochodzić do napięć i konfliktów. Jak pracowała ekipa Monty Pythona?

Jasne, że były napięcia, ale uważam, że pewne tarcia natury artystycznej są potrzebne, bo to pobudza pracę twórczą. Jeśli pracuje się w grupie ludzi, którzy się ze sobą zgadzają na każdy temat, to jest to zapewne miłe przeżycie, ale efekt końcowy takiej współpracy będzie nadzwyczaj nudny. Należy natomiast unikać w pracy pojedynków na ego. Spory powinny dotyczyć wyłącznie kwestii artystycznych. Mieliśmy wtedy po niespełna 30 lat, nie byliśmy jeszcze w pełni dojrzali. Michael Palin był zawsze bezkonfliktowy i nie było z nim kłopotów. Graham Chapman wręcz odwrotnie, był niezrównoważony, tym bardziej że był alkoholikiem. Proszę pamiętać, że to ja pisałem właśnie z Grahamem, bo nikt inny nie chciał z nim pracować. Trudno było z nim wytrzymać, bo wieczorem nie pamiętał tego, co napisał rano. Natomiast Terry Jones to bardzo miły człowiek, ale nie można zapominać, że jest Walijczykiem.

Co pan przez to rozumie?

Otóż Walijczycy zostali stworzeni po to, by wykonywać brudną robotę dla Anglików.

Rodzaj niewolników?

Tak, tylko płacono im za to rozsądne pieniądze. To oni pracowali pod ziemią w kopalniach jak teraz Polacy.

Dziękuję za komplement.

Nie ma sprawy. To było ich miejsce na tej planecie, ale w miarę upływu czasu niektórzy Walijczycy zaczęli kształcić się na uniwersytetach. Przez to nabrali pewności, co spowodowało, że zachłystują się sami sobą. Tym sposobem Jones miał na każdy temat własne zdanie, którego się kurczowo trzymał. Każdy z nas miał na jakiś temat własne zdanie, którego bronił, ale Jones miał dosłownie własne zdanie na każdy temat. Kłótnie z nim były naprawdę bardzo wyczerpujące.

To musiał być show sam w sobie.

Czasami zdarzało się tak, że wszyscy tłumaczyliśmy mu coś przez cały dzień, a on przychodził następnego dnia rano i zaczynał swoje (imituje piskliwy głos Jonesa): „No wiesz, zastanawiałem się nad tym, o czym rozmawialiśmy wczoraj wieczorem i wiesz, że jestem przekonany, że...” I zaczynało się od początku to samo! Reszta była w porządku. Michael Palin był wręcz za miękki, można było nim rządzić. Nie potrafił walczyć do upadłego o swoje pomysły. Eric Idle był znakomity w pracy grupowej. Natomiast Terry Gilliam był dobry, o ile ktoś był w stanie go zrozumieć, bo jak pan wie, jest Amerykaninem.

Czy George Harrison z The Beatles wniósł do filmu „Życie Briana” coś więcej niż swoje pieniądze?

George był przyjacielem Erica Idle’a. Kiedy nie mogliśmy znaleźć nikogo, kto sfinansowałby realizację, bo tego tematu nie chciała ruszyć żadna wytwórnia, ani angielska, ani amerykańska, to Eric wysłał scenariusz do George’a z pytaniem, czy mógłby go przeczytać. George przeczytał i powiedział: „Włożę w to swoje pieniądze”. Ktoś nazwał tę decyzję najdroższym biletem w historii kinematografii.

W znakomitym serialu „Hotel Zacisze” bardzo często stosował pan przemoc fizyczną w stosunku do biednego personelu. Czy sprawiało to panu satysfakcję, czy dawało upust ciemnej stronie charakteru?

Nie sądzę. To kwestia scenariusza, który napisałem z moją pierwszą żoną Connie Booth, która grała Polly w tym serialu. Pisaliśmy sceny, które po prostu nas bawiły. Współczuliśmy Basilowi, czyli granej przeze mnie postaci, który ciągle się złościł. Ale nic z niej nie wynikało, bo czym bardziej się złościł, tym bardziej robił się żałosny i jeszcze mniej rzeczy mu wychodziło. To nie była moja ciemna strona, to nie było zbyt poważne.

Byłem pod wrażeniem pańskiej narracji do serii programów dokumentalnych „Ludzka twarz”. Czy jest pan fanem nauki?

Bardzo interesuje mnie psychologia. To zawsze był mój konik.

Czy więc pana największym atutem jest mózg?

Powiedziałbym, że moim największym atutem jest postrzeganie i zrozumienie, dlaczego ludzie robią pewne rzeczy. Nie jestem szczególnie dobry w obserwowaniu poszczególnych jednostek, ale bardzo dobrze rozumiem główne podstawy ludzkiego zachowania.

Czy to znaczy, że byłby pan dobrym psychoanalitykiem?

Nie, bo wtedy byłbym otoczony wariatami.

Przecież tak chyba było w czasach Monty Pythona?

No tak, ale to byli moi przyjaciele. Nie mam dosyć cierpliwości, by być psychoanalitykiem. Dobry psychoanalityk musi być wyjątkowo cierpliwy.

Nakręcił pan tak wiele filmów reklamowych, że mogę traktować pana jako eksperta. Co jest podstawą dobrej reklamówki telewizyjnej?

Ważne są dwie rzeczy. Reklamówka musi bawić, ale jednocześnie powinna zaintrygować. Żadna firma nie zapłaci za reklamę swojego produktu, o ile po jej obejrzeniu ludzie nie poczują do niego pewnej sympatii. Wielu wierzy, iż reklamówka sprawia, że ludzie kupują zachwalany produkt. Ja w to nie wierzę. Uważam, że chodzi o wytworzenie przyjaznego stosunku, o pewną dobrą wolę, która sprawi, że gdy widzimy ten produkt w sklepie, to o wiele bardziej chcemy mu się bliżej przyjrzeć, by ocenić jego przydatność w naszym domu. Sądzę więc, że gdy potrafi się zaintrygować ludzi produktem, a przy okazji ich rozbawić, tak, by mieli do niego przyjazny stosunek, to znaczy, że ktoś dobrze wykonał swoją pracę.

Moim największym atutem jest postrzeganie i zrozumienie, dlaczego ludzie robią pewne rzeczy

Ale czy humor nie może czasami zaszkodzić reklamie produktu, bo ktoś źle go odczyta?

Każdy żart ma w sobie coś z krytyki. Trzeba bardzo uważać z tym, jak używa się humoru, by nie pracował on na niekorzyść produktu. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że zamawiający reklamówkę traktuje swój produkt o wiele bardziej poważnie niż widz przed telewizorem i to może być spory problem. Jeśli ktoś produkuje szczotki do czyszczenia ubikacji, to jego cała kariera, raty, jakie płaci, edukacja dzieci, dosłownie wszystko zależy od kolejnej, cholernej sprzedanej szczotki. Dlatego trzeba umieć wytłumaczyć takiemu klientowi, że temat reklamy nie może być traktowany z większą powagą niż ta, z jaką odbierze ją widz.

Co pan zmienił w scenariuszu reklamówki polskiego banku?

Absolutnie nic.

Przepraszam, ale nie wierzę.

Postanowiłem nakręcić tę reklamówkę, bo mnie ubawiła i zaoferowano mi dobre pieniądze. Uznałem, że pomysł jest bardzo mądry. Bo to nie jest typowy film reklamowy. To, co w nim gram, dzieje się chwilę przed rozpoczęciem zdjęć. Wcześniej czegoś takiego nie robiłem. W scenariuszu była jedna linijka, która moim zdaniem nie pasowała do mnie, więc zasugerowałem, by ją zmienić. Wiedziałem, jakiego tekstu potrzebuję, zwróciłem się więc do polskiej ekipy z własną sugestią. A oni wymyślili odpowiednie zdanie, które mi tam pasowało. Reklamówka jest jak film fabularny, musi zbudować swój nastrój.

Jego życie zapowiadało się jako nudne i sztywne. Ojciec marzył, że urodzony w 1939 r. syn zostanie zacnym prawnikiem. Rzeczywiście, John Cleese skończył prawo na uniwersytecie w Cambridge. Jednak nie miał zamiaru poświęcać się urzędniczej lub adwokackiej karierze. Obserwując Anglię lat 60., miał dosyć zadęcia, obyczajowego sztywniactwa. Widział tylko jeden sposób na rozbrojenie napuszonej atmosfery, pełnej sfer tabu. Śmiech ze wszystkiego. A zwłaszcza z anachronicznego systemu wartości, któremu hołdowała stara Anglia.

5 października 1969 r. Cleese wraz z pięcioma kolegami: Grahamem Chapmanem, Erikiem Idle’em, Michaelem Palinem, Terrym Jonesem i Amerykaninem Terrym Gilliamem otworzyli nowy rozdział w historii satyry. Na antenie BBC pojawił się komediowy show zatytułowany „Latający cyrk Monty Pythona”. W serii skeczów Pythonowie wyśmiewali absurdy codzienności, głupotę państwowych instytucji. Kpili z poprawności politycznej. Jednak ostry, surrealistyczny dowcip łączyli z artystyczną finezją. Tak wyrafinowane, a zarazem nieuznające świętości poczucie humoru było zupełną nowością.

Ostatni odcinek programu wyemitowano w 1974 r. Drogi Pythonów stopniowo się rozeszły. Cleese był później m.in. gwiazdą serialu „Hotel Zacisze” i znakomitej komedii „Rybka zwana Wandą”. Niedawno wystąpił w reklamówce jednego z polskich banków

Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla