Z kwalifikacją muzyki Pustek można mieć kłopot, bo jej największym atutem jest różnorodność. Gdy pyta się muzyków o inspiracje The Velvet Underground i The Stooges, z przekorą odpowiadają, że bliższy im jest niemiecki kraut rock, rock kapuściany. Kiedy włożono ich do szufladki z nazwą improwizujący instrumentaliści, bo takie role zagrali w spektaklach Przemysława Wojcieszka "Osobisty Jezus", "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku", a także w jego filmie "Doskonałe popołudnie" – zaskoczyli rytmiczną płytą z melodyjnymi piosenkami. W podobny sposób interpretowali Wyspiańskiego w projekcie "Wyspiański Underground".
W nagraniach Pustek dominuje punkowo-nowofalowa rytmika. Ale urozmaicona częstymi zmianami motywu. Poprzedni, trzeci album – "do mi no" – był jak erupcja energii i witalności. Żywiołowy, pulsujący, rozwibrowany niczym myśli młodego człowieka, który instynktownie prze do przodu. Rani się w brutalnym świecie – stąd w nagraniach nuta melancholii, ale generalnie utrzymuje się w pionie.
W "do mi no" jest siła The Police i The Cash, barwność The Talking Heads, a i naszego Klausa Mitfocha, choć zespół brzmi ostrzej, podkręcony elektrycznym pianinem Basi Wrońskiej. W partiach wokalnych pianistka dodała delikatności śpiewaniu kolegów, którzy w bardziej refleksyjnych kompozycjach, przypominali Lecha Janerkę.
Na najnowszej płycie Barbara Wrońska jest główną wokalistką. Przestała być dziewczyną, stała się kobietą. W jej głosie pojawiły się odcienie szarości i zmęczenia. W jej przypadku to cena, jaką warto zapłacić za dojrzałość. Partie wokalne są bardziej przemyślane, Wrońska zdecydowała się też na dłuższe frazy.
Album rozpoczyna piosenka "Senty menty" o rozstaniu i martwych oczach chłopaka. Zapewne echo odejścia gitarzysty i wokalisty Jana Piętki i basisty Filipa Zawady. Jak się okazuje, koniec może być dobrą nowiną, zwłaszcza kiedy kończy się kryzys, a zaczyna nowe. Zapowiada je radosny śpiew w refrenie i pianino, które odgrywa większą rolę niż poprzednio.