Reklama

Ich najgorszy sylwester

Większość z nas marzy o szampańskiej zabawie w sylwestrową noc. Pragnienia te bywają wystawione przez los na bolesną próbę. Ale bywa i tak, że nieprzyjemne zbiegi okoliczności wieńczy happy end. Trzeba tylko czasu, by to zrozumieć

Publikacja: 30.12.2008 18:10

Krzysztof Krawczyk omal nie udławił się stekiem w Chicago

Krzysztof Krawczyk omal nie udławił się stekiem w Chicago

Foto: Forum

Maryla Rodowicz pod koniec studiów mieszkała z narzeczonym i postanowiła zorganizować intymną sylwestrową kolację.

– Ale kiedy poszłam po zakupy, wszystkie sklepy były już pozamykane – wspomina wokalistka. – Ulitował się nade mną kucharz w Grand Hotelu. Sprzedał mi kotlety schabowe. Wówczas rarytas. A do tego surowe, więc miałam szansę się popisać. Zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy, ale o północy zamiast najlepszych życzeń usłyszałam wymówki. Postanowiłam narzeczonego ukarać. Kiedy inni odpalali fajerwerki i otwierali szampana – ja wyrzucałam schabowe przez okno. Ktoś mógł oberwać. Korzystam z okazji i bardzo przepraszam!

Tomasz Zeliszewski z Budki Suflera w sylwestra 1974 r. miał 19 lat i czuł się jak książę z bajki.

– Zaczęła się moja przygoda z Budką i umówiłem się z najpiękniejszą dziewczyną w Tarnowie o 21, pod zegarem – wspomina. – Czas biegł, a ja pocieszałem się, że piękne kobiety się spóźniają. Ale o 23 pomyślałem, że chodzimy do różnych liceów i inne zegary mieliśmy na myśli. Pobiegłem więc do domu dziewczyny. Byłem jeszcze w stanie zrozumieć, że poszła na zabawę, ale kiedy usłyszałem, że z moim największym konkurentem – wpadłem w rozpacz. Popsułem prywatkę przyjaciela, opowiadając o cierpieniach młodego Wertera. A po kilku wódkach i szampanie trzeba było mnie odnieść do domu. Skończyło się na kosmicznym kacu. Przez lata uważałem tamtego sylwestra za życiową katastrofę. Do czasu, kiedy spotkałem dziewczynę z młodzieńczych marzeń i... zrozumiałem, że uratował mnie szczęśliwy zbieg okoliczności.

– Najgorszego sylwestra przeżyłem w Szwajcarii – mówi Jerzy Derfel. – Po koncertach w 1981 r. zastał mnie tam stan wojenny. Na stole były dania, o jakich mogliśmy w biednej Polsce tylko marzyć, trunki, o których nawet marzyć nie było można. A jednak wszystko było nie tak. Martwiliśmy się z żoną sytuacją w kraju, a gospodarz wyrzucał swojej, że podała złe kieliszki. Nie tęskniłem do mazowieckich wierzb, tylko do Jurka Dobrowolskiego i Staszka Tyma, z którymi spędzałem każdego sylwestra. Z naszej paczki towarzyszył mi Wojtek Młynarski, ale smutny tamtego wieczoru jak ja.

Reklama
Reklama

– Byłem wtedy na studiach, ale grałem już z kolegami w zespole jazzowym – wspomina Krzesimir Dębski. – Próbowaliśmy ambitnie do późna w nocy, a potem słuchaliśmy do rana awangardowego jazzu z płyt. Byliśmy piekielnie przemęczeni. Ale towarzysko atrakcyjni. Jazzmani! Dlatego nie mieliśmy problemu, żeby zaprosić na imprezę najpiękniejsze dziewczyny. Był sylwester, chata, szkło. Jednak po pierwszych kieliszkach... posnęliśmy w fotelach i obudziliśmy się nad ranem. Wypoczęci, a jednak wściekli. Pocieszaliśmy się, że udało nam się uniknąć nieudanych małżeństw.Dla Muńka Staszczyka połowa lat 80. była smutnym czasem po stanie wojennym.

– Sylwester, który uważałem za najgorszy, po latach okazał się szczęśliwy – mówi Tomasz Zeliszewski

– Ale sylwester 1984 zapowiadał się fajnie, bo postanowiła go urządzić koleżanka, która miała willę – wspomina lider T. Love. – Tymczasem w dniu imprezy okazało się, że balangi nie będzie. Do knajpy pójść nie mogliśmy, bo ich nie było. Pojechałem z kolegami do Kazimierza nad Wisłą, a tam pusto. Piliśmy wódkę w Esterce. Ktoś rozpalił ognisko w popielniczce. Nudy. Bal samców. Ale zabukowaliśmy się w PTTK, gdzie okazało się, że takich jak my jest więcej. Zrobiła się z nas paka kilkudziesięcioosobowa i poszliśmy na rynek. Ktoś zagrał na gitarze Stonesów i Stachurę, alkohol zaczął szybciej płynąć, chwyciliśmy się za ręce i tańczyliśmy jak wariaci wokół choinki. To była jedna z najlepszych imprez, jakie pamiętam.

– Zostałem zamówiony, wspólnie z Wojciechem Mannem, do poprowadzenia sylwestra dla elity Polonii chicagowskiej – opowiada Krzysztof Materna. – Było mi niezwykle miło, jednak już w Chicago zrobiło się dramatycznie. Nie chodziło bowiem o prowadzenie wieczoru, tylko o dwugodzinny występ w czasie kolacji. Mieliśmy śpiewać, tańczyć, recytować! Wyjaśnialiśmy organizatorowi, jaka jest różnica między prowadzeniem wieczoru a występem, tymczasem orkiestra skończyła grać i przyszedł nasz czas. Problem rozwiązała publiczność, która wbiegła na estradę i zaczęła się masowo – ze mną i z Wojtkiem – fotografować. Organizator pomyślał, że mimo wszystko jesteśmy atrakcją wieczoru. Pikanterii zdarzeniu dodało to, że hotel stał na granicy dwóch stanów. W jednym sprzedawano alkohol bez ograniczeń, w drugim zaś – dopiero po północy. Oczywiście oszczędny menedżer wybrał ten stan, w którym gościom, z alkoholi, można było podać dopiero szampana.

Czarnego sylwestra w Chicago miał też Krzysztof Krawczyk.

– Miałem przywitać nowy rok, a o mało nie straciłem życia – wspomina piosenkarz. – Przez cały wieczór nie miałem czasu zjeść. Wolny kwadrans zdarzył się dopiero przed północą. Dostałem stek, spieszyłem się i musiałem połykać duże kęsy wołowiny. Wtedy podeszła pani i poprosiła o autograf. Chciałem powiedzieć, by zgłosiła się po powitaniu nowego roku, ale poczułem, że nie tylko nie mogę nic mówić, ale i oddychać. Mięso stanęło mi w przełyku. Muszę dodać, że w każdej amerykańskiej restauracji są instrukcje, jak ratować życie dławiących się stekiem. Wydawało mi się, że nie są potrzebne, bo przeważającą część gości stanowili lekarze. Tymczasem ja się duszę, a oni nic. Robiłem się już siny, powoli przechodziłem na tamten świat, gdy podbiegła kelnerka i mocno uderzyła mnie w mostek. Odblokowała mnie. Mogłem przywitać nowy rok. Wszyscy spełniali toasty, tylko ja nie – miałem tak obolały przełyk. Zauważył to jeden ze znajomych lekarzy i krzyknął: „Krzysiu, dlaczego nie pijesz?! Możesz! Przecież jesteś wśród lekarzy!”.

Reklama
Reklama

Maryla Rodowicz pod koniec studiów mieszkała z narzeczonym i postanowiła zorganizować intymną sylwestrową kolację.

– Ale kiedy poszłam po zakupy, wszystkie sklepy były już pozamykane – wspomina wokalistka. – Ulitował się nade mną kucharz w Grand Hotelu. Sprzedał mi kotlety schabowe. Wówczas rarytas. A do tego surowe, więc miałam szansę się popisać. Zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy, ale o północy zamiast najlepszych życzeń usłyszałam wymówki. Postanowiłam narzeczonego ukarać. Kiedy inni odpalali fajerwerki i otwierali szampana – ja wyrzucałam schabowe przez okno. Ktoś mógł oberwać. Korzystam z okazji i bardzo przepraszam!

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Reklama
Kultura
1 procent od smartfona dla twórców, wykonawców i producentów
Patronat Rzeczpospolitej
„Biały Kruk” – trwa nabór do konkursu dla dziennikarzy mediów lokalnych
Kultura
Unikatowa kolekcja oraz sposoby jej widzenia
Patronat Rzeczpospolitej
Trwa nabór do konkursu Dobry Wzór 2025
Kultura
Żywioły Billa Violi na niezwykłej wystawie w Toruniu
Materiał Promocyjny
Nie tylko okna. VELUX Polska inwestuje w ludzi, wspólnotę i przyszłość
Reklama
Reklama