Reklama

Trafienie w środek tarczy

Teatr Wielki w Łodzi „Wolny strzelec”

Publikacja: 09.04.2009 09:39

Trafienie w środek tarczy

Foto: Fotorzepa, Juliusz Multarzyński JM Juliusz Multarzyński

Czy współczesna publiczność jest w stanie poddać się urokowi romantycznej bajki z morałem przypominającym, że człowiek powinien mieć szansę naprawienia życiowych błędów?

Berlińska prapremiera „Wolnego strzelca” w czerwcu 1821 roku została przyjęta entuzjastycznie, sukces był nieprawdopodobny. Ta opera wręcz wyszła na ulice, pojawiło się piwo Freischütz, bibeloty, czy jakbyśmy powiedzieli dzisiaj – gadżety, a katarynki grały najpopularniejsze melodie, zwłaszcza piosenkę o panieńskim wianku.

Dzieło Webera szybko zaczęło też triumfalny marsz po Europie, wzbudzając zachwyt nie tylko zwykłej publiczności, ale i najwybitniejszych twórców. „Zuch! Co za diabelny zuch” – zakrzyknął ponoć Beethoven przestudiowawszy partyturę „Wolnego strzelca”. A Chopin zachwycał się „dziwną romantycznością” tej opery, którą Warszawa poznała już w 1826 roku.

„Wolny strzelec” idealnie utrafił w nastroje Europy po bataliach napoleońskich budzącej się do romantycznego życia. Ta opera o nadprzyrodzonych zjawiskach i ludzkich ułomnościach w mistrzowski sposób łączy dwa światy: wiejsko-sielski i fantastyczny. Weber w doskonały sposób oddaje odmienny charakter scen dziejących się w gospodzie przy szklaneczce wina i w czarnej jaskini, dokąd główny bohater dotarł na spotkanie z czartem, by zdobyć od niego kulę gwarantującą mu zwycięstwo w turnieju strzeleckim i rękę ukochanej Agaty. W scenach realnych sięgnął po proste ludowe melodie, w epizodach diabelskich zastosował nowatorskie w jego czasach barwy orkiestry (koloryt instrumentów drewnianych).

Jak jednak dziś pokazać to dzieło? Z „Wolnym strzelcem” mają kłopot nawet Niemcy, choć to ich narodowe dzieło. Próbują uwspółcześnić, obedrzeć z historycznego kostiumu. Opera Webera pozostaje jednak dzieckiem romantyzmu, odbiciem przekonania, że życiem człowieka kierują nie tylko racjonalne działania, ale także uczucia, a zwłaszcza pokusy, którym ulega.

Reklama
Reklama

Waldemar Zawodziński, autor łódzkiej inscenizacji, punktem kulminacyjnym uczynił spotkanie człowieka z diabłem. Wykreował sugestywny – także dzięki kostiumom Marii Balcerek oraz dynamicznej choreografii Janiny Niesobskiej – obraz szatańskiego królestwa, nawiązujący stylistycznie do barokowych przedstawień tańca śmierci. Nie próbuje nas jednak przekonać, że perypetie bohaterów dotyczą także nas. Budując dla ziemskich zdarzeń scenę na scenie, utwierdza nas w przekonaniu, że nic tu nie dzieje się naprawdę.

Dlaczego zatem dzisiaj warto wystawiać „Wolnego strzelca”? Odpowiedź jest tylko jedna: dla muzyki Webera, bo ta nie straciła nic ze swego uroku.

Czy współczesna publiczność jest w stanie poddać się urokowi romantycznej bajki z morałem przypominającym, że człowiek powinien mieć szansę naprawienia życiowych błędów?

Berlińska prapremiera „Wolnego strzelca” w czerwcu 1821 roku została przyjęta entuzjastycznie, sukces był nieprawdopodobny. Ta opera wręcz wyszła na ulice, pojawiło się piwo Freischütz, bibeloty, czy jakbyśmy powiedzieli dzisiaj – gadżety, a katarynki grały najpopularniejsze melodie, zwłaszcza piosenkę o panieńskim wianku.

Pozostało jeszcze 80% artykułu
Reklama
Kultura
Żywioły Billa Violi na niezwykłej wystawie w Toruniu
Kultura
Po publikacji „Rzeczpospolitej” znalazły się pieniądze na wydanie listów Chopina
Kultura
Artyści w misji kosmicznej śladem Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego
Kultura
Jan Ołdakowski: Polacy byli w powstaniu razem
Kultura
Jesienne Targi Książki w Warszawie odwołane. Organizator podał powód
Materiał Promocyjny
Nie tylko okna. VELUX Polska inwestuje w ludzi, wspólnotę i przyszłość
Reklama
Reklama