Każda wagnerowska premiera jest u nas wydarzeniem, nawet jeśli polskie teatry mają odwagę wystawić tylko wczesne, a więc skromniejsze dramaty niemieckiego kompozytora.
Nad „Tannhäuserem” Richard Wagner zaczął pracować w Paryżu, dokąd udał się na początku lat 40. XIX wieku, by zdobyć sławę. Był człowiekiem głodnym sukcesu. Dotąd tułał się bowiem po prowincjonalnych teatrach niemieckich, dyrygując kiepskimi przedstawieniami, nawet jeśli były to dzieła, o których wyrażał się z szacunkiem, takie choćby jak „Norma” Belliniego. Własnych „Boginek” nie udało mu się wprowadzić na scenę, prapremiera „Zakazu miłości” w Magdeburgu w 1836 roku zakończyła się katastrofą. „Rienzi” ciągle czekał, aż zainteresuje się nim jakiś teatr.
[srodtytul]Klęska bachanalii[/srodtytul]
Z Rygi, gdzie objął kolejną posadę kapelmistrzowską, musiał natomiast – nie po raz ostatni w swoim życiu – potajemnie uciekać przed wierzycielami. Bez paszportu przekroczył granicę rosyjską, wsiadł na statek i po wyczerpującej podróży pełnej sztormów dotarł wreszcie do Paryża. Tam przyjął go Meyerbeer, ułatwił kontakt z dyrekcją Opery i pojawiła się szansa na wystawienie nowego utworu.
Z tych planów nic ostatecznie nie wyszło. Paryska opera nie zainteresowała się ukończonym specjalnie dla niej w 1841 roku „Holendrem tułaczem”, więc pozostający w szkicach „Tannhäuser” tym bardziej nie miał szans. Rozgoryczony Wagner wrócił do Drezna, gdzie wkrótce doszło do premiery obu tych dzieł. „Tannhäuser” po raz pierwszy został wystawiony w 1845 roku, ale nie zdobył specjalnego uznania. Kompozytor kilkakrotnie wracał do tego dramatu, dokonując zmian w partyturze przed kolejnymi wystawieniami, zwłaszcza wtedy gdy w 1861 roku doszło wreszcie do premiery w Paryżu.