Gwiazdę stać na szczerość: – Kariera?! Jaka kariera?! Jestem po czterdziestce! – już parę lat temu z ironią odpowiadała na pytania dziennikarzy o plany zawodowe. Dziś ma 51 lat. – Kiedy aktorka osiągnie pewien wiek, staje się niepotrzebna. Starzeć się w Hollywood to coś bardzo smutnego i upokarzającego.
Szkoda, bo przecież z wiekiem stajemy się mądrzejsi, bardziej interesujący – mówi Melanie Griffith. Miała lukratywny kontrakt z firmą kosmetyczną. Była dopiero po trzydziestce, a już mogła reklamować co najwyżej linię kremów przeciwstarzeniowych. Nie wytrzymała i sama zerwała współpracę.
Chociaż zagrała wiele ról, ponad 60, tylko kilka można zaliczyć do naprawdę dobrych: w „Świadku mimo woli”, „Dzikiej namiętności”, „Lolicie”, „Celebrity” i – przede wszystkim – w komedii „Pracująca dziewczyna” (1988) Mike’a Nicholsa, gdzie wcieliła się w ambitną sekretarkę, która okazuje się sprytniejsza od rekinów finansjery z Wall Street. Jako Tess McGill, tytułowa pracująca dziewczyna, Griffith wygłosiła pamiętną kwestię: „Mam głowę do interesów i ciało stworzone do grzechu. Co w tym złego?”.
Jej drogę do sławy też otworzyła uroda. Występowała w reklamach, a potem filmach, już jako dziecko. Nie mogło być inaczej – urodziła się w rodzinie związanej z show-biznesem. Ojciec, Peter Griffith, był producentem, sporadycznie również aktorem, matka, Tippi Hedren, parę lat po urodzeniu córki została zauważona przez Alfreda Hitchcocka i stała się jego ulubioną aktorką, zagrała m.in. w słynnych „Ptakach”.
Małżeństwo rodziców rozpadło się, kiedy Melanie miała trzy lata. Zamieszkała z mamą, która ponownie wyszła za mąż za agenta Noela Marshalla. Dziewczynka wychowywała się na ranczu Acton w Kalifornii, gdzie Hedren założyła rezerwat dla dzikich zwierząt. Lubiła bawić się z lwiątkami – do momentu, gdy pewnego razu takie igraszki omal nie skończyły się tragicznie.