Przygnębiający obowiązek bycia rozpustnikiem

Obejrzenie spektaklu mądrego i atrakcyjnego to rzadka przyjemność

Publikacja: 20.05.2010 18:34

Krzysztof Kur jako Shelley, licytator resztek majątku Toma

Krzysztof Kur jako Shelley, licytator resztek majątku Toma

Foto: Rzeczpospolita, Juliusz Multarzyński JM Juliusz Multarzyński

Warszawska Opera Kameralna jest teatrem niewielkim, ale potrafi robić rzeczy naprawdę dużej miary. Premiera „Żywota rozpustnika" Igora Strawińskiego do takich właśnie należy, to jedna z najciekawszych inscenizacji sezonu, a opinię tę nietrudno uzasadnić.

Polski widz ma wreszcie okazję poznać niezwykle popularną XX-wieczną operę. Kto nie lubi zbytnio nowoczesnej muzyki, nie powinien się obawiać. Strawiński był kompozytorem rewolucyjnym, ale osiągnąwszy wiek dojrzały, bardzo się ustatkował. W ukończonym w 1951 r. „Żywocie rozpustnika" wzorował się na mistrzach baroku i Mozarcie. Nie brakuje tu atrakcyjnych melodii, są tradycyjne arie i duety, a przy tym ani przez moment nie mamy wrażenia, że całość jest anachroniczna.

„Żywot rozpustnika" to także zabawa literackimi konwencjami, kolejna opowieść o tym, jak szatan umie walczyć o naszą duszę, oferując za nią życie pełne doczesnych rozkoszy. I jest to również historyjka z pouczającym morałem, w jakich lubował się dawny teatr.

W oryginale akcja toczy się w XVIII-wiecznym Londynie, dokąd przybywa skromny młodzieniec Tom. Kuszony nieustannie przez tajemniczego Nicka (angielskie imię diabła) staje się rozpustnikiem. Czy jednak współczesny widz mógłby się oburzać jego zabawami w domach schadzek, małżeństwem z perwersyjną Babą-Turkiem i szastaniem pieniędzmi? Tak żyje dzisiaj większość idoli masowej widowni.

Przenosząc akcję „Żywota rozpustnika" do naszych czasów, reżyser Marek Weiss nie epatuje wyuzdaniem. Pokazuje współczesnego celebrytę, cały czas podglądanego przez telewizyjne kamery. Uciechy, którym się oddaje, tak naprawdę nie sprawiają mu przyjemności, on musi dostosować się do obowiązujących reguł życia.

Z boku sceny cały czas widzimy zaś mieszkańców domku na angielskiej prowincji, z którego Tom wyruszył w świat po bogactwo. Reżyser nie chce jednak, byśmy się oburzali na jego postępki. Bohater Strawińskiego tym razem budzi przede wszystkim współczucie.

Marek Weiss dość swobodnie potraktował libretto, ale stworzył opowieść przekonującą. Świetnie poprowadził postaci, a wykonawcy zapewnili też dobry poziom muzyczny przedstawieniu, którym sprawnie dyryguje Kanadyjczyk Charles Olivieri-Munroe.

Wyróżnia się bardzo dobry wokalnie tenor Aleksander Kunach (Tom), zakochaną w nim, prostolinijną Anną jest Anna Mikołajczyk, jako ojciec wspiera ją Jarosław Bręk. Tomasz Rak umie bawić się demoniczną postacią Nicka, zabawnym licytatorem Shelleym jest Krzysztof Kur. Gdyby ich śpiew cechowała większa finezja wokalna, satysfakcja widza byłaby jeszcze pełniejsza.

Warszawska Opera Kameralna jest teatrem niewielkim, ale potrafi robić rzeczy naprawdę dużej miary. Premiera „Żywota rozpustnika" Igora Strawińskiego do takich właśnie należy, to jedna z najciekawszych inscenizacji sezonu, a opinię tę nietrudno uzasadnić.

Polski widz ma wreszcie okazję poznać niezwykle popularną XX-wieczną operę. Kto nie lubi zbytnio nowoczesnej muzyki, nie powinien się obawiać. Strawiński był kompozytorem rewolucyjnym, ale osiągnąwszy wiek dojrzały, bardzo się ustatkował. W ukończonym w 1951 r. „Żywocie rozpustnika" wzorował się na mistrzach baroku i Mozarcie. Nie brakuje tu atrakcyjnych melodii, są tradycyjne arie i duety, a przy tym ani przez moment nie mamy wrażenia, że całość jest anachroniczna.

Kultura
Łazienki Królewskie w Warszawie: długa majówka
Kultura
Perły architektury przejdą modernizację
Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Kultura
„Drogi do Jerozolimy”. Wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne