Wysyłam studentów na konkursy

Szymon Bywalec, adiunkt w Akademii Muzycznej w Katowicach, dyrektor artystyczny i dyrygent Orkiestry Muzyki Nowej, założyciel zespołu wokalnego Cantus Floridus, laureat I nagrody na II Ogólnopolskim Przeglądzie Młodych Dyrygentów w Białymstoku w 1998 r.

Publikacja: 10.05.2011 07:11

Wysyłam studentów na konkursy

Foto: Archiwum

Szymon Bywalec:

Białostocki konkurs był dla mnie bardzo ważny z powodów osobistych i zawodowych. W zawodzie dyrygenta niełatwo się przebić, zaistnieć na różnych estradach, założyć własną orkiestrę lub zostać szefem artystycznym zespołu już istniejącego, czy wreszcie otrzymywać propozycje współpracy z ciekawymi zespołami jako dyrygent gościnny. Nie byłem pewny, czy będę mógł, wykonując tę profesję, zaistnieć w muzycznym świecie, a co za tym idzie, wiązać z nią „na poważnie" swoją przyszłość. Udział w tym konkursie i fakt, że jury mnie doceniło, utwierdziły mnie w moim wyborze i, w rzeczy samej, ostatecznie spowodowały, że stałem się dyrygentem. Ukonstytuowałem się dzięki temu jako artysta, ale propozycje nie posypały się jak z rękawa, miałem ich na początku zaledwie kilka. W nagrodę za zajęcie pierwszego miejsca poprowadziłem koncert z Podlaską Orkiestrą Symfoniczną. Konkurs spowodował też, że moje nazwisko zostało zauważone i zaistniałem w środowisku, ale potem przez pewien okres niewiele się działo. Nie zżymam się o to – potrzeba czasu, by kariera w tej dziedzinie odpowiednio się rozwinęła. Nie tak, jak w muzyce popularnej, w której gwiazdy pojawiają się nagle, świecą bardzo jasnym światłem i równie nagle znikają. W moim środowisku – i myślę, że także w świecie teatru – jeśli artysta zaistniał, a ma coś ważnego i osobistego do zakomunikowania i jednocześnie stale się rozwija, dostaje z czasem kolejne, coraz bardziej ciekawe i znaczące propozycje. To uczciwe. Ważne, by stale się doskonalić.

Pamiętam każdą minutę z mojego pierwszego w życiu konkursu dyrygenckiego. Trzynaście lat temu, w drugim etapie białostockiego konkursu, wylosowałem drugą symfonię Johannesa Brahmsa oraz III koncert fortepianowy Ludwiga van Beethovena. Jestem pewien, że to właśnie utwór Brahmsa przyniósł mi nagrodę. To były niezapomniane chwile.

Konkursy tego typu są potrzebne. Znam wprawdzie kolegów po fachu, którzy nie brali w nich udziału albo czynili to sporadycznie, a mimo to są wziętymi dyrygentami. Wydaje mi się jednak, że jeśli chcemy wypłynąć na szersze wody, pokazać się na różnych estradach, to konkursy są niezbędne. Poza tym dają młodym dyrygentom możliwość kontaktu z różnymi orkiestrami, a studenci klas dyrygentury akademii muzycznych w toku nauki nie mają ku temu wielu okazji. W tym zawodzie każdy taki kontakt jest bardzo ważny. Ubolewam, że tak mało jest w Polsce kursów dla dyrygentów. Owszem, jest to przedsięwzięcie ogromnie kosztowne, trzeba wszak opłacić dużą orkiestrę, ale niezbędne dla właściwego wykształcenia i rozwoju młodych dyrygentów.

Udział w zagranicznym kursie wymaga wpłaty minimum 1000 euro wpisowego. W czasie, kiedy ja startowałem w konkursach, było nam bardzo trudno rywalizować z kolegami zagranicznymi, którzy często uczestniczyli w wielu takich kursach na całym świecie (bariera finansowa nie była dla nich tak olbrzymia jak dla nas), a także w kursach organizowanych przez ich macierzyste uczelnie lub ministerstwa kultury. Konserwatorium paryskie ma orkiestrę utrzymywaną m.in. po to, by kształcić dyrygentów, podobnie jest w St. Petersburgu.

Dopóki u nas nie pojawi się mądry system kształcenia, zapewniający młodym dyrygentom dostęp do orkiestry, to nadal będziemy odstawać od lepiej przygotowanych w tej materii artystów zagranicznych. Boli mnie to tym bardziej, że od niedawna sam jestem pedagogiem. W katowickiej Akademii Muzycznej prowadzę klasę dyrygentury od dwóch lat i borykam się z tym samym problemem, który ograniczał mnie, gdy sam się uczyłem.

Chciałbym umożliwić moim studentom ćwiczenie z „żywymi", dużymi zespołami, a nie kształcić ich na podstawie kontaktu z dwoma fortepianami. Zupełnie inaczej wygląda praca z orkiestrą liczącą 60 osób. To tak, jakby pianista ćwiczył na papierowej klawiaturze. Może on nauczyć się palcówek, a nawet utworów na pamięć, ale jeśli siądzie przy prawdziwym fortepianie, dozna szoku. Dopiero wtedy odkryje, jaką rolę odgrywa siła i sposób uderzenia w klawisze, jak wygląda warstwa artykulacyjna. Tak samo jest w przypadku orkiestry.

Zachęcam, a wręcz wypycham studentów na wszelkie konkursy. Niestety, limit miejsc w konkursach dyrygenckich jest bardzo ograniczony. Bywa, że na konkurs napływa 200 zgłoszeń, a organizatorzy dopuszczają do rywalizacji

40 uczestników. Moi studenci starali się znaleźć w tym gronie na tegorocznym konkursie w Białymstoku, ale żaden z nich się nie dostał, tak ostra była selekcja. Tym ostrzejsza, że białostocki przegląd ma już charakter międzynarodowy, konkurencja jest więc bardzo silna.

Znaczenie konkursu w Białymstoku ciągle rośnie. Pierwsze jego edycje były ogólnopolskie, miały one wyłonić czołówkę młodych polskich dyrygentów. Ci zaś mieli potem reprezentować Polskę w Międzynarodowym Konkursie im. Grzegorza Fitelberga w Katowicach. Podlaski przegląd był więc formą ogólnopolskich eliminacji do konkursu Fitelberga. Laureatom z Białegostoku było łatwiej w Katowicach – kwalifikowali się do międzynarodowego konkursu automatycznie, bez udziału we wstępnych eliminacjach. Dziś, gdy przepływ informacji jest tak szybki i prosty, zagraniczni studenci łatwo znajdują ogłoszenia o konkursach. Stąd taki ogrom zgłoszeń z zagranicy na białostocki przegląd w tym roku. Być może na Podlasiu powoli wyrasta impreza, która wkrótce będzie konkurować z konkursem im. G. Fitelberga.

—not. ab

Szymon Bywalec:

Białostocki konkurs był dla mnie bardzo ważny z powodów osobistych i zawodowych. W zawodzie dyrygenta niełatwo się przebić, zaistnieć na różnych estradach, założyć własną orkiestrę lub zostać szefem artystycznym zespołu już istniejącego, czy wreszcie otrzymywać propozycje współpracy z ciekawymi zespołami jako dyrygent gościnny. Nie byłem pewny, czy będę mógł, wykonując tę profesję, zaistnieć w muzycznym świecie, a co za tym idzie, wiązać z nią „na poważnie" swoją przyszłość. Udział w tym konkursie i fakt, że jury mnie doceniło, utwierdziły mnie w moim wyborze i, w rzeczy samej, ostatecznie spowodowały, że stałem się dyrygentem. Ukonstytuowałem się dzięki temu jako artysta, ale propozycje nie posypały się jak z rękawa, miałem ich na początku zaledwie kilka. W nagrodę za zajęcie pierwszego miejsca poprowadziłem koncert z Podlaską Orkiestrą Symfoniczną. Konkurs spowodował też, że moje nazwisko zostało zauważone i zaistniałem w środowisku, ale potem przez pewien okres niewiele się działo. Nie zżymam się o to – potrzeba czasu, by kariera w tej dziedzinie odpowiednio się rozwinęła. Nie tak, jak w muzyce popularnej, w której gwiazdy pojawiają się nagle, świecą bardzo jasnym światłem i równie nagle znikają. W moim środowisku – i myślę, że także w świecie teatru – jeśli artysta zaistniał, a ma coś ważnego i osobistego do zakomunikowania i jednocześnie stale się rozwija, dostaje z czasem kolejne, coraz bardziej ciekawe i znaczące propozycje. To uczciwe. Ważne, by stale się doskonalić.

Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla