– 99 procent z nich to sprawka promocyjnych egzemplarzy wypalanych przez wytwórnie na płytach CD-R. Dlatego wydawców namawiamy do tego, by przestawiły się na bezpieczniejszy streaming. Każdy dziennikarz dostaje własny login i hasło dostępu do muzyki, której nie da się cyfrowo zgrać na dysk. Możesz próbować zrobić to za pomocą mikrofonu, ale każdy streaming jest opatrzony indywidualnym „znakiem wodnym". Póki co nie mieliśmy z tego systemu ani jednego przecieku.
Od lat dostaję płyty promo ze „znakiem wodnym". Trudno mi sobie wyobrazić krytyka, który wrzuca płytę do sieci ze świadomością, że w ciągu paru godzin zostanie namierzony.
– Możesz pożyczyć płytę kumplowi. Albo zostawić ją na biurku i wyjść na chwilę do toalety. Ostatnio egzemplarz promocyjny jednego z ważnych albumów pojawił się na eBayu. Sprzedawcą był sklep muzyczny spod Londynu. Zadzwoniliśmy do nich z pytaniem, skąd mają płytę, a oni na to: „Kupiliśmy od takiego jednego dziennikarza". (śmiech) Skontaktowaliśmy się z nim, grzecznie przeprosił. Mieliśmy szczęście, że nikt nie zdążył nabyć tego egzemplarza i załadować go do p2p.
Wasi klienci oczekują, że usuniecie z sieci wszystkie kopie płyty?
– Kiedy kontaktują się z nami artyści bądź ich menedżerowie, zawsze namawiamy ich do tego, by udostępnili kilka utworów jeszcze przed premierą. To bardzo ważne, by ich relacja z fanami miała charakter pozytywny. Amerykańska RIAA (Recording Industry Association of America) zwykła rozsyłać maile, w których groziła bloggerom pozwami, chociaż niektórzy z nich nie ukończyli jeszcze dziesięciu lat. My wiemy, że to są fani. Przekonujemy ich, że nieświadomie szkodzą artyście i przekonujemy do zdjęcia płyty ze strony. Jednocześnie wskazujemy miejsca, gdzie sporej części materiału można legalnie posłuchać: na MySpace, YouTube albo na oficjalnej stronie grupy. Zazwyczaj staramy się dać im kilka utworów, którymi będą mogli legalnie podzielić się z czytelnikami. W ten sposób pewna negatywna sytuacja może zamienić się w pozytywną współpracę artysty z fanem.