Fotografie Zofii Chomętowskiej

Olbrzymia część zdjęć Zofii Chomętowskiej to zapis kolejnych zleceń, podróży, codziennego pstrykania – pisze Jacek Tomczuk

Aktualizacja: 20.07.2012 19:16 Publikacja: 20.07.2012 18:55

Zofia Chomętowska, [Porochońska wioska], ok. 1930 r., ze zbioru Emilii Boreckiej (c) Chomętowscy/Fun

Zofia Chomętowska, [Porochońska wioska], ok. 1930 r., ze zbioru Emilii Boreckiej (c) Chomętowscy/Fundacja Archeologia Fotografii

Foto: Fundacja Archeologia Fotografii

Co, kobieta? Przecież pani nie da rady - słyszy, kiedy w 1936 roku wygrywa konkurs na fotografa Ministerstwa Komunikacji. Rzeczywiście, zadanie nie było łatwe: urzędnicy potrzebowali osoby do objeżdżania Polski i fotografowania osiągnięć swego resortu: nowe drogi, dworce, linie kolejowe. Czy Chomętowska zdawała sobie sprawę, że stała się, jak byśmy dziś powiedzieli, rządowym PR-owcem, bierze udział w propagandzie sukcesu?

Zobacz galerię zdjęć

Nie miała jednak wyboru: w połowie lat 30. rozwiodła się z mężem, straciła majątek na Polesiu (prawdopodobnie poszedł za długi męża), musiała z czegoś sięutrzymać i znaleźć zajęcie, które do tej pory polegało głównie na polowaniach, spacerach i przyjmowaniu gości. Nowe zlecenie zapewnia stałą pensję, samochód, szofera.

Polska ze zdjęć Chomętowskiej jest słoneczna, murowana, bez śladu kałuży. Udała się jej rzecz niemal niemożliwa: na fotografiach z Białowieży nie ma lasu. Jej zdjęcia trafiają jako dekoracja do wagonów PKP, dworcowych poczekalni, na rządowe papeterie.

Inne trafiają do gazet. Te najsłynniejsze przedstawiają rodzinne Polesie. Rybak płynący po rozlewisku, dziób łodzi wbijającej się w kaczeńce, trzciny o zachodzie słońca. Wszystko fotografowane w dalekich planach, często pod słońce, brakuje szczegółów, jest za to romantycznie, malarsko, dziko.

Jako kresowa arystokratka spędza czas we własnym i okolicznych majątkach: Porochońsku, Bogdanówce, Horodyszczach. Rodzi dzieci - Piotra i Gabriellę. Kiedy na przełomie lat 20. i 30. wysyła zdjęcia na konkursy, fotografie przedstawiają oczywiście rodzinne strony. I wygrywa. Wpasowała się w ówczesną ideologię państwową Polesia jako romantycznej krainy niemal nietkniętej ludzką stopą, nieodkrytej.

W tym samym czasie niemal nie rozstaje się z poręczną leicą. Powstaje tysiące zdjęć „prywatnych": polowania, spacery, portrety chłopów, praczek, dzieci, ludowe święta, kresowe targowiska. Nigdy ich nie pokaże, zrobi to dopiero Karolina Puchała-Rojek, historyczka fotografii, autorka albumu „Polesie" i wystawy „Między kadrami".

- To wyjątkowa wizja Polesia. Utrwaliła je osoba, która żyła tam na co dzień. Była blisko: ludzi, krajobrazu, obyczajów, natury. Fotografowała swe najbliższe otoczenie, chłopów z majątku, zaganiaczy, którzy pomagali w polowaniach, przyjaciół... Dla innych Polesie było egzotyką, dla niej codziennością - opowiada Puchała-Rojek.

Ta codzienność jednak miała swoją cenę. Etnografka Ewa Klekot zwraca uwagę, że zdjęcia Chomętowskiej są unikalne, bo pokazują nieznany świat, ale też mimowolnie panujące tam stosunki społeczne. Fotografka nie wchodzi do chłopskich domów, a we dworze nie fotografuje służby przy pracy. Myślistwo jest zarezerwowane dla dworu, rybołówstwo to zajęcie dla chłopów.

Dzisiaj, w czasach zawodowych reporterów, telewizji grających na emocjach, zdjęcia Chomętowskiej wydają się niemal barbarzyńsko chłodne. - Rzeczywiście, nie jest to fotografia społeczna, nie ma tu wyeksponowanego problemu biedy, zacofania Polesia - mówi Puchała-Rojek. Bieda była dla niej czymś naturalnym jak spacery, żniwa, wiosenne roztopy. Elementem świata, jaki znała. I takie też zajmuje miejsce między polowaniem na kaczki a widokiem rozlewisk.

Dlaczego tych zdjęć nigdy nie pokazała - są przecież o wiele ciekawsze od „pocztówek", które dały jej popularność? - Miała na tyle wyczucia, że wiedziała, jakie zdjęcia będą się podobały w redakcji i publiczności. I takie wybierała. Starała się znaleźć swoje miejsce w świecie fotografii artystycznej, a realistyczne obrazy biedy nie mieściły się w konwencji. Również rynek prasy nie był zainteresowany takimi zdjęciami. Jej nie zależało na byciu awangardową, chciała płynąć z głównym nurtem. Utrzymać raz zdobyte uznanie. Pamiętajmy, kim była: księżną z domu Druckich-Lubeckich - mówi Puchała-Rojek.

Kiedy w 1936 roku Stefan Starzyński zostaje prezydentem stolicy, urzędowanie rozpoczyna od rozbudowy ratuszowego biura prasowego, a zarówno lewicowa, jak i prawicowa prasa okrzykuje go mistrzem propagandy. Zatrudnia 34-letnią Chomętowską. Ma pracować nad wielką wystawą z okazji 25-lecia niepodległości, którą planowano w Warszawie na 1944 rok.

Historia dała jej zadanie o podobnym rozmachu, ale innym charakterze. Od nowych władz dostaje zlecenia na dokumentowanie zniszczeń wojennych i zorganizowanie wystawy „Warszawa oskarża" w ocalałym gmachu Muzeum Narodowego. Została świadkiem nie świetności, ale upadku miasta.

Warszawę opuszcza w 1947 roku. W Buenos Aires zakłada firmę, produkuje m.in. kufle, ozdobne filiżanki, glazurę, świeczniki, deski klozetowe. Umiera w 1991 roku, właściwie nikt z rodziny nie wie, że zostawiła kilometry filmów, tysiące klatek, bezcenne archiwum, które dopiero zaczynamy poznawać.

Co, kobieta? Przecież pani nie da rady - słyszy, kiedy w 1936 roku wygrywa konkurs na fotografa Ministerstwa Komunikacji. Rzeczywiście, zadanie nie było łatwe: urzędnicy potrzebowali osoby do objeżdżania Polski i fotografowania osiągnięć swego resortu: nowe drogi, dworce, linie kolejowe. Czy Chomętowska zdawała sobie sprawę, że stała się, jak byśmy dziś powiedzieli, rządowym PR-owcem, bierze udział w propagandzie sukcesu?

Zobacz galerię zdjęć

Pozostało 91% artykułu
Kultura
Warszawa: Majówka w Łazienkach Królewskich
Kultura
Plenerowa wystawa rzeźb Pawła Orłowskiego w Ogrodach Królewskich na Wawelu
Kultura
Powrót strat wojennych do Muzeum Zamkowego w Malborku
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił