23 lipca Philip Seymour Hoffman kończy 45 lat. Wywiad z archiwum tygodnika "Uważam Rze" (styczeń 2012)
George Clooney twierdzi, że chciał nakręcić „Idy marcowe" już trzy lata temu, ale wtedy było to niemożliwe.
Trudno byłoby opowiadać o korupcji i amoralności polityków w czasach euforii, jaka zapanowała w Stanach w pierwszych miesiącach po elekcji Baracka Obamy. Dzisiaj fala entuzjazmu opadła. Obama wiele zmienił w świadomości Amerykanów, ale te zmiany docenimy za ileś lat. Na razie nastroje siadły. Razem z gospodarką, wzrostem bezrobocia, kłopotami dolara, wahaniami na giełdzie. Dlatego produkcje w rodzaju „Id marcowych", które jeszcze dwa lata temu wydawałyby się nie na miejscu, dziś nikogo nie dziwią. Krótki okres ochronny dla amerykańskich polityków skończył się. Dla mnie zresztą „Idy..." nie są filmem o demokratach i republikanach. Każda konkurująca partia mogłaby stosować podobną socjotechnikę, podobne metody działania i zwalczania konkurencji.
W Europie nie przywiązywałoby się zapewne tak wielkiej wagi do obyczajowych przewinień kandydatów?
Zwłaszcza we Francji, gdzie prezydent może się rozwieść oraz ożenić na nowo i nikt nie ma do niego o to pretensji. Cieszy się niesłabnącym szacunkiem nawet wtedy, gdy wszyscy dowiedzą się o jego nieślubnych dzieciach. Ale ja nie traktuję filmu George'a wyłącznie jako kina politycznego. „Idy..." są opowieścią o tym, co dzieje się z ludźmi, którzy owładnięci żądzą władzy, sukcesu i sławy wchodzą w potworną rywalizację z innymi. Takie historie zdarzają się w każdej szerokości geograficznej i w różnych środowiskach: w wielkich korporacjach, w biurach, w świecie sztuki.