Reklama

Słońce nad ruinami

Po czterech latach przerwy Cat Power wraca w nowym wcieleniu. Zaskakującym, ale niekoniecznie na plus

Publikacja: 23.09.2012 16:00

Słońce nad ruinami

Foto: Sonic

 

Cat Power


Sun

Reklama
Reklama


Sonic

W swoim 40-letnim życiu Chan Marshall zdążyła być już barwnym elementem pijacko- -awangardowej bohemy Nowego Jorku, opiekunką do dzieci gdzieś w Oregonie, farmerką zagubioną w przestrzeniach Karoliny, ale też modelką – „twarzą" Chanell, Gapa i Garniera, a jakby tego było mało, również aktorką, m.in. u Wong Kar-Waia. Życie barwne, ale dość niezdrowe, skoro odnotowano u niej problemy z alkoholem i przynajmniej jedną dłuższą wizytę w szpitalu psychiatrycznym.

Wszystko to zawsze mniej lub bardziej przekładało się na muzykę, którą tworzyła jako Cat Power. Były to skrajnie ascetyczne ballady, trochę folkowe, ale też podszyte klimatem barowego songu, w których na kilku dźwiękach gitary, czasem fortepianiu wokalistka rozprawiała o mrocznych stronach życia.

Mądrze zresztą i ze sporym talentem literackim, ewidentnie podsyconym lekturą beatników, pewnie i Bukowskiego, a już na pewno tekstów Toma Waitsa, Stevena Staplesa czy Billa Callahana, z którym – nawiasem mówiąc – łączyło ją nieco więcej niż muzyka. Świetne było to, że Marshall nagrywała dość rzadko, ale zawsze z jakąś chropowatą, brudną arogancją, na jaką stać tylko artystę, który zamiast mizdrzyć się do publiczności, chce jej po prostu coś powiedzieć.

I akurat tego ostatniego nie zabrakło również na jej nowym albumie, choć tak po prawdzie nie jest to opus magnum wokalistki. Są tu co prawda świetne utwory, jak rozedrgane jakimś psychodeliczno-tripowym wdziękiem tytułowe „Sun", jeden z najmniej banalnych singlowych hitów ostatnich miesięcy – „Ruin", mroczne, nieco w duchu Patti Smith „Human Being" czy ocierające się o klimat Waitsa „Silent Machine". Rzecz jednak w tym, że Marshall odeszła tu od konwencji głębokiej, chropowatej ballady, w jej miejsce dość obficie szermując elektroniką.

I nie byłoby w tym oczywiście nic złego – to elektronika dość archaiczna, nieźle oddająca niedzisiejszy charakter tych utworów, a jednocześnie pozwalająca wokalistce świetnie reżyserować ich klimat. Nie jest więc eksperymentem ani krokiem w kierunku nowych brzmień, lecz po prostu instrumentem, kolejnym środkiem wyrazu. A jednak odchodząc od typowego dla siebie szorstkiego minimalizmu, Chan zgubiła jednocześnie urok charyzmatycznego „barda w spódnicy", zamieniając się w – ambitną, bo ambitną – ale jednak po prostu piosenkarkę.

Reklama
Reklama

Cóż, artyści po przejściach i późniejszych kuracjach zazwyczaj spuszczają z tonu, a pogodniejszy i lżejszy klimat ich nowych nagrań wydaje się równie prawdziwy jak uśmiech po łyknięciu garści antydepresantów. Z Cat Power nie jest tak źle – „Sun" to mimo wszystko porcja świetnych refleksji o życiu, wyśpiewana przez osobę znającą wszystkie jego odcienie.

Cat Power

Sun

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Reklama
Kultura
Ekskluzywna sztuka w Hotelu Warszawa i szalone aranżacje
Kultura
„Cesarzowa Piotra”: Kristina Sabaliauskaitė o przemocy i ciele kobiety w Rosji
plakat
Andrzej Pągowski: Trzeba być wielkim miłośnikiem filmu, żeby strzelić sobie tatuaż z plakatem do „Misia”
Patronat Rzeczpospolitej
Warszawa Singera – święto kultury żydowskiej już za chwilę
Kultura
Kultura przełamuje stereotypy i buduje trwałe relacje
Reklama
Reklama