Trzeba być patriotą, żeby inwestować w Grecji – żalił się kilka lat temu szef ateńskiej izby handlowej. Bo wyzbyty wszelkich afektów inwestor, kierujący się wyłącznie ekonomicznym rachunkiem, powinien ten przeregulowany kraj omijać szerokim łukiem.
Patriotów było najwyraźniej niewielu, bo wkrótce potem Grecja stanęła na krawędzi bankructwa. Zabrakło nie tylko inwestycji, ale też wpływów do budżetu. Wśród podatników patriotów też było niewielu.
Gdy porówna się doświadczenia Hellady i krajów skandynawskich, gdzie obywatele chętnie płacą wysokie daniny, łatwo dojść do wniosku, że patriotyzm to ważna przyczyna „bogactwa narodów". Tyle że Szwedzi ochoczo płacą podatki, bo traktują je jako zapłatę za wysokiej jakości usługi sektora publicznego, czyli kierują się rachunkiem ekonomicznym.
Grecy tego poczucia nie mieli, tak jak nie mieli go Gerard Depardieu, który wolał wyprowadzić się z Francji, niż płacić 75-proc. podatek od dochodów powyżej 1 mln euro, ani emigrujący masowo Polacy. Może gdy państwo jest niewydolne, przejawem miłości do ojczyzny nie jest wspieranie go, tylko właśnie obywatelskie nieposłuszeństwo, które zmusi rząd do reform?
Jeśli na to pytanie niełatwo odpowiedzieć, to dlatego, że stosunek obywateli do polityki gospodarczej rządu trudno uważać za probierz patriotyzmu. Dobry obywatel, niezależnie od tego, czy sympatyzuje z rządzącą aktualnie ekipą, czy nie, nie musi popierać takich inicjatyw, jak programy publicznych inwestycji, odgórne namaszczanie spółek na narodowych czempionów czy protekcjonistyczne praktyki w handlu międzynarodowym.