Wystawa Davida Bowiego w Berlinie

David Bowie na multimedialnej wystawie w galerii Martin-Gropius-Bau w Berlinie to absolutny hit sezonu - pisze Monika Małkowska ?z Berlina.

Aktualizacja: 22.07.2014 14:56 Publikacja: 22.07.2014 09:10

Wystawa Davida Bowiego w Berlinie

Foto: materiały prasowe

Ubiegłoroczna rewelacja londyńskiego Victoria & Albert Museum przeniesiona do Berlina (pod tą samą kuratorską opieką Victorii Broackes i Geoffreya Marsha) nic nie straciła, w Martin-Gropius-Bau pokazano kilkadziesiąt dodatkowych eksponatów.

Mówią o tej wystawie – podsumowanie dokonań wielostronnego artysty: muzyka, kompozytora, malarza, projektanta. Multiinstrumentalisty, showmana, piosenkarza (choć głos – taki sobie), aktora (choć kierował się instynktem, nie techniką). To efektownie opowiedziany życiorys jednego z muzycznych guru epoki. Prawie 400 eksponatów, w tym obrazy, projekty, teksty, listy, okładki płyt, kostiumy, fragmenty koncertów. Multimedia i tradycja.

Nigdy jeszcze takiego pokazu nie widziałam. To żywioł. Atak na zmysły, świadomość, poczucie czasu i przestrzeni. Wejście w labirynt skonstruowany z obrazów i dźwięków, które nieustannie się zmieniają. Iluzyjny świat, którego nie ma, lecz który pochłania, absorbuje, napełnia tęsknotą. Najwyższa cyfrowa technika, jakieś monstrualne koszty. ?I choć to wszystko wirtualne, to zniewala.

Idę w tłumie widzów ze słuchawkami na uszach. Mam wrażenie, że to pospolite ruszenie somnambulików. Obecni i nieobecni, zasłuchani we własne (choć skomponowane przez Bowiego) melodie, przewalają się przez sale-pasaże wybudowane w Gropius-Bau o nieostrych granicach. Poruszamy się jak w narkotycznym transie.

Ten show nie jest peanem na cześć Bowiego. Mam wrażenie, że bohater sam sobie się tu przygląda. Od zawsze wiedział, skąd czerpać inspiracje. Mnóstwo czytał, namiętnie oglądał filmy, chodził po wystawach, słuchał muzyki. Zdobył solidne zaplecze kulturalno-kulturowe. Umiał dobierać współpracowników, równie jak on niepoddającym się konwencjom – od projektantów mody po tancerzy, choreografów, stylistów, operatorów, autorów klipów itp.

Miał kilkanaście lat, kiedy zrozumiał, że wygląd – rzecz nabyta. Że powierzchowność to również kreacja. Nieduży, szczupły, wręcz chudy facet o bujnej (wciąż) czuprynie i regularnych rysach przeobraził się w zjawisko. Ale najpierw nazwisko – Jones – zmienił na Bowie.

Potem ubrał się w zieloną marynarkę ręcznie pomalowaną w pasy. Wystylizował się na androgyniczną istotę bez wieku. Zaczął hipnotyzować niepokojąco różniącymi się w barwie źrenicami. Zaczął zmieniać osobowość, prowokować niejednoznacznością seksualną. Ujawniał wielorakie talenty, ot tak, od niechcenia. Nie miał zaufania do żadnych wartości. Fascynował zmiennością, od autopogardy do samouwielbienia. Cyniczny, zarazem obłędnie wrażliwy, nafaszerowany niepokojem i nienasyceniem.

Lubię u artystów nieufność wobec własnej kariery. Bowie nigdy nie spoczął na laurach, nie zamienił poszukiwań w kopię swych największych sukcesów. Posiada cechę geniuszy: nie boi się puścić z dymem tzw. osiągnięć. Tworzy, odrzucając przeszłość – choć czasem do niej powraca. Ironicznie, z dystansem – co widać na wystawie w Berlinie.

Wielokanałowa rejestracja z występów Bowiego wjeżdża nam, widzom, na twarze, sylwetki. I nagle dzieje się coś dziwnego: filmowa projekcja to niweluje, to ujawnia gabloty z kostiumami. Każda z jego kreacji jest warta omówienia. Ja najbardziej lubię dwa: surdut projektu Alexandra ?McQueena uszyty z podziurawionej flagi brytyjskiej i skórzany, pikowany kombinezon autorstwa Japończyka Kansai Yamamoto na trasę koncertową płyty „Aladdin Sane" w 1973 roku (wedle samego Bowiego – potwornie niewygodny, gorący, udręczający, lecz jakże spektakularny)! Do tego buty na niebotycznej podeszwie... Bowie to niewolnik czy dyktator mody?

Zobacz galerię zdjęć

W kącie sali siedzi mała szmaciana laleczka z czterema nogami i dwiema głowami, a raczej owalnymi, nieforemnymi formami, na których są wyświetlane dwie twarze Davida Bowiego.

Niesamowite wrażenie – dwa oblicza zachowują się różnie wobec tego samego tekstu; manifestują odmienne emocje; niejako jedna głowa słucha drugiej, reaguje na to, co pierwsza śpiewa. Są jakieś spłaszczone, jaszczurze, nieludzkie. Zarazem każdy rozpoznaje bohatera. Usta jednego Bowiego śpiewają „Where Are We Now ", przebój z ubiegłorocznego, 24. w karierze, albumu „The Next Day". Wargi drugiego rzutowanego Bowiego krzywią się w drwiącym grymasie...

Tę wideoinstalację wymyślił amerykański artysta Tony Ousler, współpracujący z brytyjskim gwiazdorem od 1997 roku, kiedy wespół tworzyli koncert na 50. urodziny Davida. Tym razem szmacianka z buźką Bowiego została użyta w klipie reklamowym wspomnianego krążka, wypuszczonego na 66. urodziny wszechstronnego showmana.

Co dwugłowa kukła ma do powiedzenia? Pytając, gdzie teraz jesteśmy, pyta o siebie, o swój stosunek do miasta, gdzie przeżył dwa znaczące lata i gdzie zawsze witany jest jak jeden z „Heroes". Jego przebój z 1977 roku opowiadał o parze kochanków spotykających się przy murze berlińskim, w tle przewijają się obrazy Berlina.

Metropolia nad Sprewą kocha go jak swojego. Był tu, mieszkał dwa lata, kiedy mur dzielił miasto. Co więcej – grał obok Marleny Dietrich, a to już powód do adoracji berlińczyków. Kiedy teraz do nich wraca, nie potrzebuje się podlizywać. I nikt nie powie o nim: obciachowy. Nawet kiedy patrzy się na Davida ubranego w kiczowate, kampowe kreacje, czuje się wielką inteligencję i dystans. Bowie ma ją do siebie i do świata.

David Bowie – Martin-Gropius-Bau, Berlin, wystawa czynna do 24 sierpnia

www.davidbowie-berlin.de

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"