Reklama

Krzysztof Penderecki zaskoczył nowym utworem

W wieku 81 lat Krzysztof Penderecki wciąż zaskakuje. W najnowszym wielkim dziele „Dies illa” odnajdziemy to, co znamy z wielu jego utworów. Jednocześnie ze sprawdzonych elementów powstała nowa jakość. A ekspresji i siły wyrazu może mu pozazdrościć niejeden młodszy o pół wieku kompozytor.

Aktualizacja: 04.04.2015 09:05 Publikacja: 04.04.2015 07:30

Krzysztof Penderecki

Foto: materiały prasowe

Polskie prawykonanie „Dies illa" zakończyło w Wielki Piątek 19. Wielkanocny Festiwal Beethovenowski. Światową premierę utwór miał w listopadzie 2014 roku w Brukseli, bo powstał na obchody setnej rocznicy wybuchu I wojny światowej.

Krzysztof Penderecki przyjmując tego typu zamówienia nigdy nie pisze utworów okolicznościowych. I tak jest w tym przypadku. W „Dies illa" posłużył się średniowiecznym, łacińskim liturgii mszy żałobnej i stworzył utwór o uniwersalnej wymowie, bo śmierć jest nieodłącznym towarzyszem człowieka w każdej epoce. I wszystkich nas czeka wezwanie na Sąd Boży, by tam zdać sprawę ze swych uczynków.

„Dies illa" wpisuje się w ciąg wielkich dzieł oratoryjnych, ważnych w dorobku Pendereckiego, od „Pasji według św. Łukasza" z 1965 roku poczynając. W porównaniu z „Requiem Polskim", „Siedmioma bramami Jerozolimy" czy „Credo" tym razem mamy do czynienia z utworem skromniej operującym środkami muzycznymi, choć zestaw wykonawczy jest również olbrzymi (troje solistów, trzy chóry i orkiestra symfoniczna).

Jest to również dzieło niesłychanie zwarte. Składające z ośmiu części „Dies illa" trwa około pół godziny i cały czas niesamowicie przykuwa uwagę. W przeciwieństwie do kompozycji wcześniejszych, w których zdarzały się momenty o rozciągniętej narracji, tu każda nuta wydaje się być absolutnie niezbędna. Penderecki stosunkowo rzadko decyduje się w „Dies illa" na orkiestrowe tutti, raczej eksponuje brzmienie poszczególnych grup instrumentów. Ekspresyjne są ciemne akordy kontrabasów, przestrzenne rozmieszczona została tzw. blacha, złowieszczo brzmi perkusyjny tubafon wymyślonego przez Pendereckiego na potrzeby „Siedmiu bram Jerozolimy". Składa się on z zawieszonych na drewnianej konstrukcji plastikowych rur o różnej długości. Uderza się w nie czymś w rodzaju rakietek pingpongowych.

Frapująca jest tu partia chóralna, kolejny dowód, że począwszy od „Stabat Mater" z 1962 roku Penderecki w niezwykły sposób potrafi wykorzystać śpiewającą zbiorowość. W „Diesa illa" chór na przemian dramatycznie skanduje, wręcz krzyczy lub też z archaiczną prostotą śpiewa a capella, podkreślając surowość liturgicznego tekstu.

Reklama
Reklama

W „Dies illa" najsilniej kompozytor odwołuje się do klasyki i tradycyjnego języka muzycznego, ale jednocześnie potrafi wyrazić emocji współczesnego człowieka. Dlatego tego utworu słucha się w takim skupieniu.

Ostatnia, ósma część to „Lacrimosa", tu na plan pierwszy wychodzą głosy solistów: najpierw sopran, potem bas i baryton. Orkiestrowe tło ulega wyciszeniu, najważniejsza się staje się uroda linii melodycznej. Ta „Lacrimosa" może z czasem dorównać popularnością innej – tej, którą Penderecki zawarł w „Requiem Polskim". W piątkowy wieczór w Filharmonii Narodowej publiczność zmusiła artystów do powtórnego jej wykonania. To był także dowód uznania dla Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia prowadzonej przez Alexandra Liebreicha, rewelacyjnie śpiewającego Chóru Filharmonii Krakowskiej oraz obdarzonej krystalicznie dźwięcznym sopranem Finki Johanny Rusanen, Agnieszki Rehlis i Litwina Liudasa Mikalauskasa.

Kultura
Waldemar Dąbrowski znowu na czele Opery, tym razem w Szczecinie
Kultura
Sztuka 2025: Jak powstają hity?
Kultura
Kultura 2025. Wietrzenie ministerialnych i dyrektorskich gabinetów
Kultura
Liberum veto w KPO: jedni nie mają nic, inni dostali 1,4 mln zł za 7 wniosków
Kultura
Pierwsza artystka z niepełnosprawnością intelektualną z Nagrodą Turnera
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama