Reklama
Rozwiń
Reklama

Muse na Służewcu

Relacja z koncertu brytyjskiego trio rockowego podczas ostatniego wieczoru Orange Warsaw Festival 2015.

Aktualizacja: 15.06.2015 08:40 Publikacja: 15.06.2015 08:16

Foto: Adam Burakowski

Można było mieć wątpliwości czy grupa Muse, gromadząca rzesze polskich fanów na koncertach, powinna grać jako ostatni zespół na dużej scenie Orange Warsaw Festival w niedzielny wieczór. Ubiegłoroczny występ duetu hip hopowego Outkast o podobnej porze w ubiegłym roku świecił pustkami. Nic bardziej mylnego. Trzeci dzień festiwalu na służewieckim Torze Wyścigów Konnych był najliczniej oblegany przez słuchaczy i przypomniał, że festiwale zostały stworzone po to by gromadzić tłumy.

Fani Muse wiedzą, że ich zespół pod względem koncertów nie ma sobie równych. Bardziej niż spontaniczne szaleństwo, Brytyjczycy cenią precyzję i perfekcyjnie dopracowane aranżacje. I chociaż wszystko było od początku do końca zaplanowane i wyreżyserowane, to trudno było pozostać na ten show obojętnym.

Już od pierwszych chwil można było się przekonać jak brzmi nowy album „Drones" na żywo. Bardzo dobrze zabrzmiały „Psycho", „Mercy", „Dead Inside" i „Reapers". Proste utwory ze swoim surowym brzmieniem, sprawdziły się znakomicie, niewiele ustępując żelaznym koncertowym pozycjom Muse – utworom „Hysteria" oraz „Madness", które publiczność znała na pamięć.

Inaczej niż w dawnych czasach frontman Matthew Bellamy był bardziej rozmowny na scenie, ale najbardziej zaskoczył wszystkich deszcz confetti oraz wtoczenie olbrzymich balonowych piłek na widownię.

Wieczorna setlista oddawała muzyczną drogę jaką przeszła grupa od początku kariery. Od prostych kompozycji opartych na wokalu i aranżacjach fortepianowych poprzez rozbudowane, wręcz barokowe, kompozycje prog-rockowe, a skończywszy na surowym, minimalistycznym brzmieniu z ostatniej płyty, opartym na gitarze, basie i perkusji. To wszystko mieszało się przez półtorej godziny na warszawskich Wyścigach. Ściany dźwięku i gitarowe solówki grane z matematyczną precyzją przeplatały się z wysoko zaśpiewanymi wokalami – to przecież znak rozpoznawczy Bellamy'ego dysponującego bardzo szeroką skalą głosu.

Reklama
Reklama

Gdy chwilę przed północą trio zeszło ze sceny widownia była pewna, że to jeszcze nie koniec. Wrócili jeszcze na trzy przeboje koncertowe: „Uprising", „Starlight" i „Knights of Cydonia" ze słynnym intro „Człowieka z harmonijką" Ennio Morricone. Pompatyczny utwór stanowił pokaz siły zespołu i przez moment można było odnieść wrażenie, że będą tak finiszować bez końca.

Kultura
Nagroda Turnera dla artystki w spektrum autyzmu. Dzięki Nnenie pęknie szklany sufit?
Kultura
Waldemar Dąbrowski znowu na czele Opery, tym razem w Szczecinie
Kultura
Sztuka 2025: Jak powstają hity?
Kultura
Kultura 2025. Wietrzenie ministerialnych i dyrektorskich gabinetów
Kultura
Liberum veto w KPO: jedni nie mają nic, inni dostali 1,4 mln zł za 7 wniosków
Materiał Promocyjny
W kierunku zrównoważonej przyszłości – konkretne działania
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama