Korespondencja z Salzburga
Richard Strauss był, co prawda, monachijczykiem, ale w Salzburgu cieszy się specjalnymi względami. Należy przecież do trójki założycieli festiwalu (Hoffmanstahl, Reinhardt i właśnie on). I choć pierwszeństwa musi ustąpić urodzonemu w tym mieście Mozartowi, to zajmuje drugie miejsce. W stuletniej historii festiwalu Amadeusz doczekał się prawie 300 inscenizacji swych oper, Strauss tylko niespełna 60, ale i tak zdystansował Verdiego.
Wprawdzie jego „Elektra" niezbyt może nadaje się na letni festiwal. Bazuje przecież na jednym z najbardziej krwawych antycznych mitów, a ponadto przytłacza widza masą prawie dwugodzinnej, ekstatycznej, ekspresyjnej, by nie powiedzieć, histerycznej muzyki rozpisanej na orkiestrę o maksymalnym składzie.
Kiedy jednak za tę partyturę bierze się znakomity znawca dzieł Straussa, Franz Welser-Möst, odkrywa w niej mnóstwo subtelnych i finezyjnych fragmentów. Pod jego batutą zaś przez ten gąszcz dźwięków z lekkością przechodzą Wiedeńscy Filharmonicy, absolutni rekordziści festiwalu (ponad 3100 koncertów i przedstawień w ciągu 97 lat).
Zbrodnia i kara
„Elektra" musi jednak także trafić w ręce wytrawnego reżysera. Krzysztof Warlikowski zaś po serii premier w Monachium staje się specjalistą od niemieckich dramatów zajmujących odrębne miejsce w dziejach teatru muzycznego. Po raz pierwszy jednak dzieło Straussa powierzył mu festiwal w Salzburgu.