Trudna to sztuka zyskać uznanie publiczności, która już dawno wykupiła wszystkie bilety do berlińskiej Staatsoper na „Simona Boccanegrę” Verdiego, by w tytułowej roli posłuchać najsłynniejszego tenora. Atrakcja miała być tym większa, że według życzenia kompozytora tę partię powinien śpiewać baryton. Niestety, Placido Domingo właśnie przechodzi rekonwalescencję po operacji i odwołał wszystkie występy.
Sala Staatsoper była jednak w sobotę zapełniona po brzegi. Sądząc z długich owacji, berlińczycy byli usatysfakcjonowani z zastępcy, ale też Andrzej Dobber to jeden z najlepszych dziś barytonów verdiowskich na świecie. Ma mocny, ciemny, a zarazem miękki głos, wyczucie stylu oraz męską posturę, idealną, by wcielić się we władczego dożę Genui Boccanegrę.
Kiedy zaś obok Andrzeja Dobbera jako wróg i czarny charakter Fiesco stanął słynny włoski bas Ferrucio Furlanetto, na scenie wręcz zaiskrzyło. Obaj jednak doskonale wiedzą, jak samym śpiewem oddać charakter kreowanych postaci, podgrzać dramaturgiczny konflikt.
Nie miał także łatwego zadania dzień wcześniej drugi nasz baryton Artur Ruciński. Dopiero zaczyna międzynarodową karierę, a występ w Berlinie w roli Oniegina w operze Czajkowskiego jest ważnym krokiem na tej drodze. Staatsoper Unter den Linden to w końcu jeden z lepszych teatrów Europy, a Polaka wybrał i zaprosił Daniel Barenboim. Każdy artysta marzy, by zaśpiewać w przedstawieniu, które prowadzi tej klasy dyrygent.
Jednak w spektaklu takim jak ten trudno pokazać, co się umie. W Berlinie „Oniegina” wyreżyserował Achim Freyer. Kto pamięta jego warszawskie inscenizacje „Potępienia Fausta” lub „Czarodziejskiego fletu”, wie, że tworzy teatr wizualnie piękny, ale to świat ludzi-lalek, zaskakujący, całkowicie odrealniony.