Wszyscy uważają, że mam jakieś egzotyczne korzenie, może z Afryki Północnej, może z Azji. Tymczasem jestem 100-procentową Francuzką - powiedziała kiedyś. Rzeczywiście, ta zabawna drobna dziewczyna o oliwkowych oczach urodziła się w niewielkim miasteczku Beaumont, dorastała w Montlucon. Matka była nauczycielką, ojciec dentystą. Zaraz po maturze Audrey pojechała do Paryża. Studiowała na Sorbonie literaturę, a wieczorami uczyła się aktorstwa. Jednak kino na dziewczynę z prowincji, bez znajomości i układów, nie czekało. Setki razy chodziła na przesłuchania i zdjęcia próbne. Bez efektu. Zagrała kilka epizodów, których nikt nie zauważył, ale wreszcie się udało. Zaczęło się gorzej niż zwykle, bo na próbne zdjęcia do "Salonu piękności Wenus" się spóźniła i asystenci nie chcieli dopuścić jej przed kamerę. Na awanturującą się na korytarzu dziewczynę zwróciła jednak uwagę reżyserka Tonie Marshall. Potem mówiła: - Weszła do studia z rozsypanymi w nieładzie włosami, potknęła się i zaczerwieniła. To była moja bohaterka - mała dziewczynka, która chce być damą i kobietą.

Kiedy asystentka zadzwoniła do Tautou, że dostała pracę, najpierw usłyszała w słuchawce: "Pani chyba wykręciła zły numer". Ale właśnie za rolę w "Salonie piękności Wenus" aktorka zdobyła Cezara jako francuska nadzieja roku. A potem zdarzył się cud, czyli "Amelia". Gdy wycofała się Emily Watson, Jean-Pierre Jeunet szukał innej dziewczyny. Twarz Audrey z wielkimi, łagodnymi oczami zobaczył na plakacie. Amelię pokochała najpierw Francja, potem Europa, wreszcie Ameryka.

- Oglądając ten film, ludzie zrozumieli, że szczęście jest możliwe, tylko trzeba nad nim trochę popracować - mówi Tautou. "Amelia" zawędrowała za ocean, gdzie dostała nawet nominację do Oscara, i Tautou zaczęła otrzymywać amerykańskie propozycje. Większość jednak odrzucała. - Nie zamierzam się sprzedawać, jakbym była paczką proszku do prania - mówiła. - Mam szerokie zainteresowania, ale chcę grać w filmach mądrych i delikatnych.

Występowała w obrazach francuskich, m.in. "Bóg jest wielki, a ja malutka" i dwóch częściach "Smaku życia". W końcu się złamała. Przyjęła rolę w hitowym, amerykańskim "Kodzie da Vinci" Rona Howarda. Zagrała młodą kobietę, która chce wiedzieć, dlaczego zamordowany został jej dziadek - człowiek, który wychował ją po tragicznej śmierci rodziców. - Bałam się tego filmu, bo każdy czytelnik książki Dana Browna miał własną wizję mojej bohaterki -mówiła. - Poza tym duża rola, gra w obcym języku. Było świetnie, może dlatego, że Ron Howard potrafi stworzyć na planie bardzo miłą atmosferę. Amerykanie ciągle o mnie mówili i pisali nie Tautou, lecz Tatou. Teraz dziennikarze pytają, czy nie chcę zostać Tatou na dłużej i przenieść się do Stanów. Otóż nie. Moje najbliższe plany to nauka hiszpańskiego, powrót do teatru i lekcji gry na fortepianie.

Rzeczywiście wróciła do Francji. Żyje jak dawniej. Słucha Ravela, Mozarta i Chopina, czyta wiersze Baudelaire'a, kocha powieści Victora Hugo, Oscara Wilde'a i Paula Austera. Nie towarzyszą jej obyczajowe skandale. I oczywiście gra. Wystąpiła w filmach Pierre'a Salvadori "Miłość. Nie przeszkadzać!" i Claude'a Berri "Po prostu razem". A teraz przygotowuje się do roli Coco Chanel w biograficznym filmie "Coco avant Chanel" Anne Fontaine.