Wiem doskonale, czym to się skończy: rezolutna zazwyczaj trzylatka wymamrocze po polsku kilka równoważników zdań, a potem się zatnie. „Dzięki bardzo” rzuci babci na do widzenia i czym prędzej odda mi słuchawkę. Znów będzie reprymenda: przecież ona nie mówi po polsku! (O bohatersko broniących ojczystej mowy dzieciach z Wrześni jeszcze dotychczas nie usłyszałam, ale wiem, że to tylko kwestia czasu). Do mniej lub bardziej słusznych (mniej!) matczynych reprymend niby jestem przyzwyczajona, ale w tym wypadku trochę uwierają – jest coś na rzeczy.
Mogłabym winę zwalać na amerykańskiego męża. Mieszkaliśmy kiedyś w Londynie, gdzie jako mężczyzna bezdzietny (ergo dysponujący ogromną ilością wolnego czasu), pobierał sumiennie nauki w Instytucie Polskim. Ale kiedy na początku trzeciego semestru ambitna lektorka zabrała się za polskie przypadki i koniugacje, szybko powiedział „Dzięki bardzo”. W restauracji w Żywcu umie teraz zamówić piwo Żywiec. Za to w kuchni przy dziecku z jego polszczyzną krucho.
Raz po raz jako matka Polka robię postanowienie: w ciągu dnia z córką będzie tylko mowa ojczysta. Zaraz potem dzwoni telefon, przychodzi gadatliwy listonosz (na kursy w Instytucie Polskim nie uczęszczał), matka Polka zaczyna czytać niepolską gazetę. I z ojczysto-patriotycznych zamierzeń nici.
Tego lata w Warszawie uznałam, że czas wreszcie podejść do sprawy metodycznie: konieczne są materiały audiowizualne. Udałam się do empiku. Jakaż była moja radość, kiedy namierzyłam „Bolka i Lolka”. Jesteśmy w domu: z dwoma urwisami nauka polskiego pójdzie jak z płatka! Jakież było moje zdziwienie, kiedy po powrocie do Nowego Jorku okazało się, że chłopcy, których tak czule wspominałam z dzieciństwa, w ogóle nie mówią: ani po polsku, ani w żadnym innym języku. Skąd w mojej głowie wszystkie wspomnienia i skomplikowane dialogi? Nie mam pojęcia. Ale mimo braku walorów lingwistyczno-dydaktycznych oglądamy cała rodziną (cudzoziemiec też polubił).
Raz po raz do córki przychodzi koleżeństwo: Niemko-Szwajcarka, która w wieku dwóch lat po angielsku ani w ząb, i o pół roku młodszy chłopiec – właśnie zaczął mówić – który dzielnie przeplata włoski z hebrajskim. Dziad swoje, baba swoje, każde w innym języku. Bawią się doskonale. Dziecko przy koleżeństwie raz po raz poprawia moją koślawo-amerykańską wymowę. Dzięki bardzo. Ostatnio, gdy na placu zabaw robiłam zdjęcia, ktoś zaczepił bawiącą się w piaskownicy córkę: „Czy twoja mama jest fotografem?” „Nie – poinformowała uprzejmie. Ale dobrze gotuje i świetnie mówi po polsku”.