We wczesnym dzieciństwie mówiłam tylko po polsku. Gdy miałam kilka lat, wyemigrowałyśmy z mamą do Francji. Wychowywałam się więc i kształtowałam, odbierając świat w języku francuskim. Nauka obcego języka przychodziła mi wtedy niezwykle szybko i łatwo, dużo łatwiej niż dziś. Pamiętam, że już po ośmiu miesiącach pobytu w Paryżu umiałam skutecznie używać francuskiego. Później chodziłam do francuskich szkół, miałam francuskich przyjaciół. Matkę niepokoiło, że mało obcowałam z językiem ojczystym. Dlatego wszystkie moje nianie, opiekunki, potem gosposie musiały mówić po polsku. W szkole średniej zaczęłam poznawać angielski. Potem przez 12 lat używałam go, pracując w Ameryce. Dziś mogę mówić trzema językami i każdy z nich znam jednakowo dobrze. Czy któryś z nich jest mi bliższy, łatwiejszy? Nie. Trudność w posługiwaniu się danym językiem nie zależy od sytuacji czy emocji, lecz tematu. Mówiąc o kinie, filmie, pracy, jaką wykonuję (reżyser – red.) i jej aspektach technicznych, najlepiej wypowiadam się w angielskim. Gdy mowa o literaturze, filozofii lub gdy jestem w gronie kolegów, lubię używać francuskiego. Na co dzień i w kontaktach rodzinnych najbliższy jest mi język polski. Czeskiego prawie w ogóle nie pamiętam. Obcowanie z innym językiem w dzieciństwie nie jawi się w moich wspomnieniach jako życiowa trudność czy problem w kontaktach z rówieśnikami. Nauka obcego języka była czymś naturalnym. Dziś jestem za to mamie wdzięczna, a bombardowanie językiem obcym małych dzieci polecam wszystkim rodzicom. Dzięki obcowaniu z innymi językami zdobywamy niesamowite bogactwo kulturowe. Każdy język ma przecież swoją odmienną wrażliwość. Nauka języka obcego w dzieciństwie uczy tolerancji dla inności.