Rz: Jak to się stało, że przed laty, po zdobyciu wielu mistrzowskich tytułów w wyścigach samochodowych formuły Ford, porzucił pan konie mechaniczne i przesiadł się na żywe?
Antoni Chłapowski:
Zawodowo „jeździłem formułą”, ale w chwilach wolnych – konno. Już wówczas marzyłem, by pracować ze zwierzętami i być przez cały czas w kontakcie z przyrodą. Dlatego, choć miałem możliwość przedłużenia kontraktu z Fordem, postanowiłem zainwestować w konie. W wyścigach samochodowych jako czterdziestolatek byłbym już niepotrzebny, jeździectwu mogłem ślubować na całe życie. Bądźmy szczerzy: konie mechaniczne można lubić, a żywe się kocha. Te pierwsze są przewidywalne, więc – po jakimś czasie nudne. Żywy koń jest trudniejszy do okiełznania. Nowe zwierzę to nowy temperament i niezależny charakter, którego trzeba się nauczyć.
Trenował pan dorosłych jeźdźców w najbardziej renomowanych stajniach Europy. Dziś propaguje pan sport jeździecki dzieci. Skąd ten pomysł?
W latach 90. nie nauczano w Polsce jeżdżenia na pony. Tymczasem to podstawowa zasada bezpieczeństwa: dopasowywać wielkość konia do jego jeźdźca. Pamiętam, że byłem przerażony, widząc, jak polscy trenerzy, źle przygotowani, bez specjalnie przeszkolonych zwierząt, sadzali małe dzieci na grzbietach wielkich koni. To nie była nauka jeździectwa, to była produkcja inwalidów. Nie mogłem patrzeć na to bezczynnie. W 1996 r. sprowadziłem ze Szwecji 100 koników pony i zacząłem je szkolić. Potem zacząłem szkolić dzieci. Najmłodsze sadzamy na zwierzętach o wzroście 120 cm, większe – na koniki 140 i 148 cm. Dopiero w wieku 16 lat nastolatki przesiadają się na konie innych ras. Uczą się jazdy konnej dużo szybciej i opanowują ją lepiej niż ich rówieśnicy szkoleni od razu na zwierzętach dużych. Udowodnili to w 2004 r. tu u nas, w Jaszkowie (Centrum Hipiki – red.), na pierwszych w Europie Środkowo-Wschodniej Mistrzostwach Europy Pony. Przez naszą szkołę przewinęło się tysiące kursantów, a my w ciągu ostatnich trzech lat nie mieliśmy żadnego wypadku. Cieszę się, że mogę się tym chwalić.