Nie, on był homoseksualistą w celibacie, o czym wtedy nie wiedziałem. Pamiętam, że pytałem mojego przyjaciela Davida Serwina, z którym napisaliśmy „Jeżeli...” i „Szczęśliwego człowieka”: Kim jest według ciebie Lindsay? Nigdy nie widziałem go ani z mężczyzną, ani z kobietą. Dopiero po jego śmierci przeczytaliśmy jego „Dzienniki” i dowiedzieliśmy się, że był zakochany w swoich głównych aktorach, ale to nigdy nie była miłość skonsumowana, bo on nie przyznał się do homoseksualizmu. Był wychowany w domu o żołnierskim drylu. Jego ojciec był generałem i nie było możliwości, by syn się przyznał do swoich skłonności. Lindsay nienawidził ckliwości, nienawidził tego, ale oczywiście zakochiwał się w ludziach, którzy nigdy tego uczucia nie odwzajemniali. Pamiętam, że miałem z nim niesamowite kłótnie, jak byśmy byli małżeństwem. Wtedy tego nie rozumiałem i ciągle się na niego wściekałem i dziwiłem, że jest taki zazdrosny. Pamiętam, że kiedyś przyprowadziłem na plan „Jeżeli...” szałową dziewczynę w futrze z królika. Teraz to by wyglądało idiotycznie, ale wtedy byłem z niej dumny. Lindsay zapytał ostro: Kim jest ta kobieta? Ja na to: To moja dziewczyna. On rozkazał: Pozbądź się jej! To było trochę poniżające, bo kazał jej wyjść.
Jak więc ukształtował pana jako człowieka?
Był najbardziej nieprzeciętną osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Nie tylko znakomitym reżyserem. Był moim nauczycielem, wiedział wszystko o teatrze klasycznym, znał grekę i łacinę. Był…
Człowiekiem renesansu?
Kimś takim. Także świetnym pisarzem. Mawiał do mnie: Jeśli chcesz być prawdziwym aktorem, to naucz się czegoś o swojej profesji. Zapytał mnie kiedyś, czy wiem, kto to jest Kurosawa. Odpowiedziałem, że to brzmi jak chińskie danie. Wtedy on wybuchnął: Malcolm, na Boga, pójdziemy na „Siedmiu samurajów” i zakochasz się w tym, co zobaczysz.
Utknąłem w Kalifornii z powodu małych dzieci, których nie chciałem zostawić bez ojca. Musiałem więc porzucić europejską karierę i postawić na Amerykę