Alterglobalistka w kuchni‚ czyli o przygodach z chutney

Warzywa, owoce, garść przypraw i ziół – wszystko utarte i smażone z octem

Publikacja: 24.11.2007 01:36

Alterglobalistka w kuchni‚ czyli o przygodach z chutney

Foto: FREE

Red

Zaczęło się od zdjęcia: pękate słoiki z przetworami w delikatnych kolorach, nad którymi unosiła się lekko tajemnicza mgiełka. Zdjęcie znalazłam na flickerze – internetowym salonie fotograficznym. Wykonała je Helena‚ którą poznałam tam (wirtualnie) kilka tygodni wcześniej. Wiem‚ że mieszka w Barcelonie i przepięknie fotografuje stare biblioteki. Był sierpień. W Nowym Jorku panował niemiłosierny upał. Niby zwykłe słoiki z przetworami‚ ale na zdjęciu była niepowtarzalna atmosfera. Kliknęłam na opis: figowa konfitura‚ marmolada z cebuli z porto‚ chutney z pomidorów i gruszek. Pomidory? Moja kuchnia tonęła w pomidorach. Czerwone‚ żółte‚ zielone‚ fioletowe – cierpkie‚ pachnące. Ale zamiast subtelnej mgiełki unosiły się nad nimi chmary owocowych muszek.

Wysłałam e-mail do Heleny. Kilka godzin później w mojej skrzynce znalazłam przepis. Potrzebne są twarde‚ niezbyt dojrzałe zielone pomidory oraz gruszki. Do tego cebula‚ imbir‚ nasiona kolendry‚ czarna gorczyca‚ kardamon‚ brązowy ocet i cukier trzcinowy. „Nie wiem‚ czy dostaniesz czarną gorczycę. Ja użyłam żółtej. Besos‚ Helena”. Gdzie ja znajdę jakąkolwiek gorczycę?! – zastanawiałam się. Znalazłam bez kłopotu, brązową. Kardamon też nie nastręczył trudności. Zabrałam się do smażenia. Zapachniało octem i imbirem. Muszki się ulotniły.

Chutney pochodzi z południowo-wschodniej Azji. Tak jak w przypadku latynoskiej salsy czy europejskich marynat‚ panuje spora dowolność zarówno jeśli chodzi o składniki, jak i sposób przygotowywania. Klasyczne chutney to konfitura z warzyw lub owoców smażonych z octem‚ cukrem i przyprawami. W Indiach‚ uważanych za ojczyznę tego specjału‚ popularne są też chutney ze świeżych ziół lub warzyw. Tam najczęściej wszystkie składniki uciera się na jednolitą masę. „Robić chutney” to popularne w języku hinduskim wyrażenie odnoszące się do rozgniatania‚ miażdżenia czy kruszenia (używane w odniesieniu do przedmiotów‚ ale także ludzi‚ uczuć i ulicznych protestów).

Indyjskie chutney są najczęściej przeznaczone do szybkiej konsumpcji‚ dlatego nie muszą zawierać octu. Najpopularniejsze składniki to mango‚ cebula‚ lemonki‚ kokos i pomidory. W wielu rejonach wyrabia się także zielone hari ze świeżej kolendry lub mięty.

Często dodaje się cierpkie owoce tropikalnego tamaryndowca‚ pikantne papryczki chili‚ kminek oraz czosnek. W Europie‚ do której specjał przywędrował w XVII w.‚ popularniejsze są chutney smażone‚ do dłuższego przechowywania. Oprócz octu można dodać oliwę albo sok z cytryny.

Zarówno do przepisów, jak i książek kucharskich (z bardzo nielicznymi wyjątkami) nastawienie mam raczej wrogie. Ale tym razem starałam się zastosować do wytycznych z Barcelony. Nie byłam pewna‚ co to jest brązowy ocet. Użyłam balsamicznego. Wyszło za ostre. Do następnej porcji dodałam octu winnego. Trochę lepiej. Ale najcelniejszym rozwiązaniem okazał się ocet jabłkowy.

Zużywszy ostatnią porcję pomidorów zielonych‚ zabrałam się za żółte. Są mniej soczyste‚ więc zamiast gruszek użyłam bardziej wodnistych brzoskwiń. By nie psuć żółtego koloru‚ dodałam tylko odrobinę octu spirytusowego i sporo soku z cytryny. Na sam koniec przyszła pora na pomidory fioletowe. Po chwili namysłu sięgnęłam po goździki. Zrezygnowałam z gorczycy‚ za to nie poskąpiłam kardamonu. Rezultat był bardzo interesujący. Najbardziej udaną kompozycją okazało się jednak chutney z zielonych pomidorów i ananasa z cebulą‚ papryczkami chili oraz świeżą kolendrą.

Czy jakikolwiek Hindus domyśliłby się‚ że ta barcelońsko-nowojorska koprodukcja z domieszką słowiańskiej fantazji ma cokolwiek wspólnego z chutney? Wysłałam parę dni temu e-mail z zapytaniem do znajomych z Kalifornii. Ale podobno są na wakacjach w Pendżabie i na e-maile nie odpowiadają. Bez znaczenia. Amerykańscy sąsiedzi pałaszują moje chutney z krakersami i serem brie.

Nad Wisłą‚ jak mi właśnie doniesiono‚ padał już ponoć śnieg z deszczem‚ ale może uda się gdzieś jeszcze znaleźć późne zielone pomidory? Albo śliwki węgierki? Jeśli tak‚ to zachęcam do małej alterglobalistycznej przygody.

Magdalena Rittenhouse,z Nowego Jorku

Zaczęło się od zdjęcia: pękate słoiki z przetworami w delikatnych kolorach, nad którymi unosiła się lekko tajemnicza mgiełka. Zdjęcie znalazłam na flickerze – internetowym salonie fotograficznym. Wykonała je Helena‚ którą poznałam tam (wirtualnie) kilka tygodni wcześniej. Wiem‚ że mieszka w Barcelonie i przepięknie fotografuje stare biblioteki. Był sierpień. W Nowym Jorku panował niemiłosierny upał. Niby zwykłe słoiki z przetworami‚ ale na zdjęciu była niepowtarzalna atmosfera. Kliknęłam na opis: figowa konfitura‚ marmolada z cebuli z porto‚ chutney z pomidorów i gruszek. Pomidory? Moja kuchnia tonęła w pomidorach. Czerwone‚ żółte‚ zielone‚ fioletowe – cierpkie‚ pachnące. Ale zamiast subtelnej mgiełki unosiły się nad nimi chmary owocowych muszek.

Pozostało jeszcze 82% artykułu
Kultura
Łazienki Królewskie w Warszawie: długa majówka
Kultura
Perły architektury przejdą modernizację
Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Kultura
„Drogi do Jerozolimy”. Wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne